Zdjęcie: Pixabay
19-10-2021 09:45
Zanim przejdę do głównego komentarza, wspomnę o tym jak często codzienne życie dopisuje własną puentę do wcześniej wypowiedzianych słów. W minionym tygodniu pojawił się raport "Współpraca rosyjsko-białoruska: czas na strategiczne decyzje", przygotowany przez Stowarzyszenie Studiów nad Polityką Zagraniczną im. Gromyki oraz Instytut Europy Rosyjskiej Akademii Nauk. Pojawia się w nim zdanie, które zapewne wzbudziłoby uśmiech Maurycego Mochnackiego, o którym wspominałem w poprzednim komentarzu: "Białoruś zapewnia Rosji strategiczną głębię na kierunku zachodnim".
W dalszej części treści raportu, wspomina się, że celem strategicznym integracji jest budowanie silnych więzi między Rosją a Białorusią na wszystkich szczeblach. A jeśli chodzi o stosunki z Zachodem, to znalazły się one w stanie zamrożenia z możliwością konfrontacji na dużą skalę. "Jest wysoce prawdopodobne, że to wyzwanie będzie trwać jeszcze długo. Normalizacja jest możliwa, jeśli przestrzegana będzie zasada nieingerencji w sprawy wewnętrzne i poszanowania interesów narodowych" - piszą autorzy raportu.
Raport ten potwierdza, że Białoruś dotąd nie podpisała wspólnej doktryny wojskowej Państwa Związkowego Rosji i Białorusi. Jednak można przypuszczać, że doktryna ta była zapewne ustalona jako jedna z pierwszych "map" integracji obu krajów. A podpisanie głównego dokumentu wieńczącego cały proces integracyjny, znów odsunęło się w czasie. W oświadczeniach dyplomatycznych mówi się o trudnościach w dotrzymaniu terminów ustaleń międzyresortowych, ale jak się wydaje, nie w tym tkwi główny problem.
Także Unia Europejska, najwyraźniej także czeka na zakres integracji, wstrzymując ogłoszenie piątego pakietu sankcji wobec władz w Mińsku. Odsuwanie w czasie, stało się zresztą nowym hobby Łukaszenki, który ostatnio znalazł rzekome błędy w kolejnych zmianach w białoruskiej konstytucji i w rezultacie sama treść nowej konstytucji nadal jest ustalana. A zapowiedziany termin referendum konstytucyjnego na luty przyszłego roku zbliża się coraz bardziej. Zwracam przy tym uwagę na zbliżającą się koniunkcję niezapowiedzianej wprawdzie jeszcze ostatecznie daty podpisania umów integracyjnych Państwa Związkowego i daty referendum.
Czy jest to kolejne zwieranie szyków przed zbliżającym się większym konfliktem, tego nie wiemy. Wiemy jednak, kto na tej szachownicy pozostaje coraz bardziej samotną i odsłoniętą figurą. Jeśli dodamy do siebie narastającą rosyjską presję na europejski rynek gazowy, aby Niemcy jak najszybciej certyfikowały Nord-Stream 2, treść kolejnych umów gazowych proponowanych dla państw korzystających dotąd z tranzytu przez Ukrainę, a do tego niemal absurdalny w swoim języku artykuł Miedwiediewa (liberalny polityk opozycyjny Grigorij Jawliński nazwał artykuł Miedwiediewa mapą drogową do nadchodzącej wojny), to wiemy, że Ukraina staje przed swoim największym wyzwaniem od momentu ogłoszenia niepodległości.
Jak napisał Grzegorz Kuczyński w swoim artykule, "gazowe uduszenie Ukrainy to scenariusz nr 1 agresji rosyjskiej. Bez używania wojska, nawet przy akceptacji Zachodu, podporządkowanie sobie Kijowa, który będzie pozbawiony nie tylko wpływów z tranzytu, ale też dużej części importu gazu na własne potrzeby (co wynikać będzie z braku tranzytu – pamiętajmy o rewersie).".
Zgadzam się tutaj z wnioskiem autora, że wiosna przyszłego roku będzie szczególnie dla Ukrainy - ale także, nie ma co tego ukrywać, zapewne i dla naszego kraju - okresem gorącym. "To może zależeć od tego, czy uda się Moskwie osiągnąć swe cele na Ukrainie przez zimę innymi środkami – głównie tymi gazowymi. Bo jeśli Zełenski nie ulegnie, Rosja raczej nie będzie chciała długo czekać na nową władzę, choć zapewnia o tym w artykule Miedwiediewa" - napisał autor. Mimo to jednak nie porzucałbym motywu cierpliwości Rosji - co z kolei uzależniam też od wyjaśnienia kwestii integracji Białorusi - o czym wspomniałem już w dygresji o Traktacie Grzymułtowskiego.
Kończąc wątek traktatowy z poprzedniego komentarza chcę wspomnieć, nieżyjącego już prof. Janusza Pajewskiego, który w swojej książce "Pierwsza wojna światowa 1914-1918" pisał: "Stara zasada, że traktaty pozostają w mocy jedynie rebus sic standibus, znalazła swoje potwierdzenie w historii Trójprzymierza. Włochy wiązały się z Niemcami i Austro-Węgrami w czasie silnego napięcia w stosunkach włosko-francuskich. Pod koniec wieku XIX sytuacja zmieniła się wszakże".
Traktat Trójprzymierza, jak dowodził prof. Pajewski, już od 1902 roku był martwą literą, a odnowienie go w 1912 roku był tylko pustym zagraniem dyplomatycznym. Gdy wybuchła wojna Włochy powołując się na niezrealizowany artykuł VII traktatu, który mówił, że na wypadek jeśli Austro-Węgry okupowałyby terytorium Serbii to Włochom przynależy się kompensata, ogłosiły neutralność, w czym znakomicie pomogła jej dyplomacja austro-węgierska, która sprawę kompensat ustalała z Niemcami, ale nie z Włochami.
Zatrzymajmy się tutaj na chwilę nad pojęciem "rebus sic standibus" ("skoro sprawy przybrały taki obrót") - czyli wpływu zmiany okoliczności na zobowiązanie umowne. Rebus sic stantibus jest sposobem odejścia od znanej zasady: pacta sunt servanda (umów należy dotrzymywać) i zerwania umowy. Zastosowanie zasady rebus sic standibus jest w chwili obecnej mocno ograniczona w prawie międzynarodowym - między innymi w Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów, gdzie mowa jest o tym, że wszelkie traktaty i umowy międzynarodowe mają być uzgadniane w duchu pacta sunt servanda.
A jednak historia jest tą nauką, która dostarcza niemal od swego zarania dowodów, że jednak ta krnąbrna zasada uzależniania umowy od okoliczności, ukuta przez włoskiego prawnika Scipione Gentili, ma swoje ciągłe zastosowanie. Notabane to właśnie ten renesansowy prawnik był autorem pojęcia "omnis conventio intelligitur rebus sic stantibus" („każda konwencja jest rozumiana w okolicznościach, w jakich się znajdują"). Zresztą jako kraj doświadczyliśmy działania tego pojęcia już wielokrotnie.
Nie wchodząc w zawiłości prawnicze warto odnotować, że aktualna sytuacja, którą nakreśliłem w poprzednich moich komentarzach, wymaga od nas innego spojrzenia na nasze porozumienia międzynarodowe. Wymogiem tej chwili jest wzmocnienie swoich sił, ale też szukanie nowych możliwości z szerszym postrzeganiem na sytuację w regionie. Tym samym rośnie rola nawet niewielkich graczy, którzy dysponują jednak umiejętnością rozszerzania pola tej gry.
Zresztą do większej asertywności nawołują tak politycy, jak i eksperci NATO. "Nadszedł czas, by społeczeństwa zachodnie przeciwstawiły się hybrydowym zagrożeniom ze strony Rosji i Chin, które dążą do podważenia istniejącego, opartego na prawie systemu międzynarodowego, organizacji międzynarodowych stworzonych przez państwa zachodnie oraz fundamentów politycznych i społecznych własnych państw" - do takiego wniosku doszli dyskutanci na ubiegłotygodniowej konferencji w Rydze "Szara strefa: walka z wojną czy zapewnienie pokoju".
Jeden z najaktywniejszych polityków państw bałtyckich, łotewski minister obrony Artis Pabriks, mówił, że nie tylko łotewskie, ale i zachodnie społeczeństwa żyją obecnie w swoistym "wieku zamętu". To zamieszanie zostało spotęgowane przez gwałtowne zmiany, jakie zaszły w społeczeństwach demokratycznych w ciągu ostatnich dziesięcioleci, a także przez rewolucję w zakresie różnych nowych technologii.
"Te słabości państw zachodnich wykorzystują bezpośredni przeciwnicy demokracji, Chiny i Rosja - powiedział Pabriks. "Te kraje wiedzą, co robią. Przeprowadzają ataki przeciwko nam, w sensie wojskowym, "pod przykrywką" - wyjaśnił łotewski minister. Pabriks tutaj wymienił wojnę hybrydową rozpoczętą przez Białoruś przeciwko Łotwie, Litwie i Polsce, oraz o, już nieomal instytucji, "pożytecznych idiotów, każąc im wierzyć, że migranci wysyłani przez Białoruś to w rzeczywistości uchodźcy z Bliskiego Wschodu, a nie migranci, którzy chcą przyjechać do Europy Zachodniej. Nasze wartości, nasze humanitarne współczucie i nasza gotowość do pomocy są wykorzystywane przez naszych przeciwników" - mówił Pabriks.
I teraz warto przywołać passus tego wystąpienia, który mówi więcej niż niejedno zdjęcie z naszej granicy, wykorzystywane przez rosyjsko-białoruską propagandę, która niestety nie musi się najwyraźniej zbytnio wysilać. Otóż Pabriks zwrócił uwagę na brak zrozumienia tego, co się dzieje na naszych granicach w samej Unii Europejskiej.
"Zwróciłem uwagę [unijnej komisarz do spraw wewnętrznych Ilvie] Johansson, że nasze kraje mają setki kilometrów otwartej granicy z Białorusią. Potrzebujemy środków, aby wyposażyć je w sprzęt umożliwiający zapobieganie zagrożeniu migracją. Jej odpowiedź brzmiała: "Nie damy wam pieniędzy na granicę, ale damy wam pieniądze na obozy dla uchodźców, bo inaczej będzie to wyglądało śmiesznie" - powiedział Pabriks, dodając, że taki jest właśnie cel "szarej" wojny. "Nie ma sensu przekonywać Mińska czy Moskwy, że przeprowadza atak. Musimy przekonać o tym naszych przyjaciół i sojuszników" - powiedział Pabriks. Jednocześnie minister obrony przyznał, że państwa zachodnie nie są w stanie odpowiedzieć na zagrożenia hybrydowe, ponieważ nie są w stanie porzucić politycznej poprawności i grzeczności, która zdominowała politykę w ostatnich latach.
Paweł Felgenhauer w swoim artykule, w którym podsumowuje ubiegłotygodniową wizytę w Moskwie podsekretarza stanu USA do spraw politycznych Victorii Nuland, napisał że choć rozmowy określono jako szczere, to według wiceministra SZ Siergieja Riabkowa "stosunki amerykańsko-rosyjskie są złe i mogą się pogorszyć, gdyż przedstawicielstwa dyplomatyczne mogą zostać w zasadzie zamknięte".
W dalszej części Felgenhauer napisał: "Rosyjska elita rządząca była podekscytowana tym, że wizyta Nuland może być pierwszym krokiem do bezpośrednich negocjacji z Waszyngtonem w sprawie oddania Kijowa, podobnie jak Kabulu". Dalej analityk opisał, że wizyta Nuland miała odwieźć Rosję od ataku na Ukrainę i jak się wydaje jakiś wynik został ustalony, gdyż Nuland wyjechała z Moskwy nieco uspokojona, a Dmitrij Kozak wyraził zadowolenie, ze USA popierają porozumienia mińskie oraz status autonomiczny Donbasu.
Podsumowanie artykułu jednak nie brzmi optymistycznie: "Oczywiście, podstawą rosyjskiej taktyki i strategii wojskowej jest zaskoczenie, jak w Gruzji w 2008 roku i na Krymie/Donbasie w 2014 roku czy w Syrii w 2015 roku. Wcześniejsze ostrzeżenia lub ultimatum nigdy nie są wydawane. Na ile misja pokojowa Nuland zakończyła się sukcesem, będzie wiadomo może za kilka miesięcy."