Zdjęcie: Pixabay
12-10-2021 09:50
Na powstanie tego artykułu, złożyła się dość jednoznaczna ocena kilku, z pozoru nie do końca powiązanych ze sobą faktów, które wydarzyły się w ciągu nie ostatniego kwartału czy miesiąca, ale ostatnich kilku dni, co tylko podkreśla dynamikę coraz szybciej toczących się wydarzeń. I nie przeczę, że uważam, iż te zwężające się okno czasowe - pojęcie, o którym jeszcze tutaj wspomnę - powinien być mocnym sygnałem alarmowym dla nas wszystkich.
"Tamą powstrzymującą nacisk bolszewizmu na Zachód jest na Północy - Polska, a na Południu Rumunja. Oba te Państwa tworzą wał ochronny, o który dotąd rozbijają się fale bolszewizmu. (...) Jest naturalnem dążeniem, koniecznością dziejową, aby nieposiadające sprzecznych interesów Rumunja i Polska zawarły, wobec grożącego wspólnego niebezpieczeństwa, sojusz militarny, który by posłużył na przyszłość podstawą trwałego przymierza pomiędzy temi dwoma państwami."
Tak pisał w swojej notatce "O polsko-rumuńskim przymierzu" z 12 kwietnia 1919 roku, hr. Czesław Pruszyński, wówczas radca, ekspert spraw historycznych i prawnych delegacji polskiej na konferencję pokojową w Paryżu. Osoba notabene o życiorysie bardzo ciekawym, ale dla nas ważnym o tyle, że jest autorem tejże notatki - do której znaczenia za chwilę wrócę. Zapewne ta notatka leżała u podstaw zawartego później sojuszu polsko-rumuńskiego, który jednak w kluczowym 1939 roku niestety nie zadziałał, ale to z zupełnie innych powodów, niż to zakładano w momencie jego zawierania.
"Polska nadwiślańska w związku z carstwem rozciąga wpływ tego państwa do Prus i Austrii. Rozciągając ten wpływ do Prus i Austrii, gruntuje [zakotwicza - red.]" go zarazem, we wszystkich innych dworach stałego lądu Europy przez pośrednictwo ziem słowiańskich pod panowaniem pruskim i austriackim. To jest pierwsza i główna dążność gabinetu petersburskiego. Polska nadwilejska, nadbużańska i naddnieprowa, rozciąga wpływ Moskwy do Porty ottomańskiej, która czy to w jawnych napaściach, czy w przyjacielskich pośrednictwach moskiewskich od wojny daleko niebezpieczniejszych, doznała już na sobie skutków naszego upadku, poprzedzającego na kilka tylko chwil zupełną ruinę tego zbutwiałego państwa."
To był drugi cytat z "Powstania narodu polskiego", którego autorem, jest znany większości Polaków z czasu edukacji szkolnej, Maurycy Mochnacki, uczestnik Powstania Listopadowego, na którego grobie we francuskim Auxerre widnieje napis "Civis Polonus, hostem Moscoviensem". Mochnacki w tym tekście stwierdzał, iż upadek państwa polskiego przybliżył również klęskę Turcji, która stała się "chorym człowiekiem Europy" w XIX wieku.
Teraz mając w pamięci powyższe cytaty przejdźmy do treści artykułu Marka Budzisza "Państwa NATO sprzymierzają się przeciw sobie. Grecki parlament ratyfikował pakt wojskowy z Francją", w którym ocenia on na podstawie m.in. artykułu Burhanettina Durana, dyrektora think tanku SETA, pod wiele mówiącym tytułem "Nowe sojusze, które łamią stare", aktualną sytuację w Europie.
"Sojusz Francji i Grecji, które są częścią NATO, przeciwko Turcji, kluczowemu sojusznikowi NATO, jest przykładem „nowego sojuszu, który podważa stare sojusze”. Takie podejście, które z pewnością niepokoi kraje Europy Wschodniej, grozi eskalacją wewnętrznego kryzysu NATO." napisał Duran w tym artykule i konkluduje: "Francja, agresywny były kolonizator, próbuje zrekompensować utratę reputacji i władzy, rozpoczynając walki z Turcją. Tymczasem Turcja staje się coraz bardziej konkurencyjna w porównaniu z resztą wschodzących mocarstw. Rzeczywiście, krytycy niedawnej poprawy stosunków Turcji z Rosją szukają nowych sojuszy, aby podważyć stare."
"Zaczął się czas poszukiwań, wykuwania nowych paktów i porozumień. NATO w tym procesie zdaje się nie uczestniczyć, co może oznaczać, że jest aliansem, w obliczu odmiennych polityk jego członków, wewnętrznie zablokowanym, niezdolnym do podjęcia i realizacji kluczowych decyzji. Jeśli tą diagnozę potwierdzą kolejne wydarzenia, to w rzeczywistości będziemy mieli do czynienia z rewolucyjnymi zmianami." - ocenia znaczenie powyższego artykułu Marek Budzisz.
Francuski prezydent Macron, podrażniony mocno w swoich nie zrealizowanych szerzej ambicjach - wspomnijmy tylko ostatnią inicjatywę budowy europejskich sił obronnych, która nie budzi aplauzu w naszej części kontynentu, m.in. ze względu na coraz bardziej rozbieżne interesy samych członków UE - działa konsekwentnie rozbijając wewnętrznie sojusz, którego "śmierć mózgową" już przecież ogłosił.
I zdaje się, że piorunujący "efekt AUKUS" w powiązaniu z sojuszem francusko-greckim, powstającym sojuszem skandynawskim, a także na tę chwilę powyborczą ciszą znad Sprewy, działa już na innych pomniejszych graczy w regionie. I tak minister obrony Łotwy Artis Pabriks podczas swojego przemówienia wygłoszonego w Warszawie, mówiąc o bezpieczeństwie UE, zwrócił uwagę, że "państwa członkowskie UE, a zwłaszcza Niemcy, odmawiając sprzedaży broni Ukrainie, nie dostrzegają i nie uznają głównego zagrożenia dla bezpieczeństwa europejskiego płynącego ze Wschodu".
Warto jednak zwrócić uwagę na inny fragment tego przemówienia. Podkreślił w nim konieczność współpracy z Wielką Brytanią i jej rolę w bezpieczeństwie europejskim, mimo że nie jest już członkiem Unii. "UE powinna również pójść w ślady Stanów Zjednoczonych, Zjednoczonego Królestwa, Australii i Nowej Zelandii w rozszerzaniu współpracy na region Pacyfiku. Nasze bezpieczeństwo na kontynencie zależy w dużej mierze od naszej odpowiedzialności w innych regionach. A tym regionem jest teraz Pacyfik" - mówił Pabriks.
I już niemal od razu otrzymaliśmy namacalny dowód znaczenia tych słów. Mam na myśli wczorajszą konferencję, która odbyła się w Londynie z udziałem ministrów z Litwy, Łotwy, Estonii i Wielkiej Brytanii. "W czasach, gdy sytuacja geopolityczna na świecie jest złożona i ciągle się zmienia, gdy stale mierzymy się z nowymi zagrożeniami, jednym z najważniejszych zadań jest utrzymanie jedności transatlantyckiej. Historia potwierdza, że świat jest o wiele bezpieczniejszy, gdy Europa i Stany Zjednoczone współpracują ze sobą – powiedział litewski minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis po konferencji.
Słowa oświadczenia wydanego po konferencji o tym "że NATO pozostaje głównym gwarantem bezpieczeństwa euroatlantyckiego i współpracy na rzecz wzmocnienia Sojuszu w adaptacji do nowych zagrożeń" można ocenić jako zwyczajową medialną formułkę, bo przecież aktualnie nikt z polityków nie chce przyznać, że trwa nowe rozdanie w toczącej się grze.
Ubiegłotygodniowe żądanie sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, aby państwa NATO zrobiły więcej dla krajów, które mają nadzieję, że pewnego dnia formalnie przystąpią do sojuszu, ale które obecnie nie spełniają wymagań – lub których wnioski są de facto blokowane przez rosyjską akcję wojskową, nie zrobiła większego wrażenia. A warto wspomnieć, że Stoltenberg dał jasno do zrozumienia, że nie ma problemu z potencjalnym rozszerzeniem NATO w przyszłości, nawet jeśli byłoby to postrzegane jako wkraczanie NATO w rosyjską strefę wpływów.
Jednak od razu zaznaczył, że "kiedy wszyscy sojusznicy zgodzą się, że kraje aspirujące (Bośnia i Hercegowina, Gruzja i Ukraina) są gotowe do przyłączenia się, to wtedy dołączą. Mam nadzieję, że na następnym szczycie NATO uda nam się podjąć ambitne decyzje”. Biorąc pod uwagę ostatnie przyspieszenie polityki międzynarodowej, szczyt NATO w Madrycie zaplanowany na koniec czerwca przyszłego roku, może mieć zupełnie inne problemy do rozwiązania niż podejmowanie tak odważnych decyzji jakich chce od NATO Stoltenberg.
Bo to co kryje się za fasadą wypowiedzi dyplomatów, jest tak naprawdę proste. Co innego słowa, a co innego realne działania. Takiej dwoistości już doświadczyła Litwa i Łotwa, podobnie "grilowany" jest temat Polski. Sygnały o rozłamie w polityce zachodniej nasilają się coraz szybciej, na razie głównie w kwestii oceny bezpieczeństwa tak energetycznego (NS2), jak i militarnego. Jednak nietrudno przewidzieć, że o ile sytuacja będzie się pogłębiać, za będącymi podstawową wartością zmianami w bezpieczeństwie, nastąpią także kolejne ruchy polityczne i gospodarcze.
Znaczenia wydarzeń toczących się na Dalekim Wschodzie na sytuację także w naszym regionie nie trzeba podkreślać. Andrew A. Michta, analityk polskiego pochodzenia, napisał w minionym tygodniu o coraz bardziej zwężającym się oknie czasowym, tzw. oknie Davidsona, pojęcia które określa czas do próby przejęcia siłowego Tajwanu przez Chiny.
Autorem tego pojęcia był ustępujący szef amerykańskiego Dowództwa Indo-Pacyfiku, admirał Phil Davidson, który powiedział Kongresowi, że Pekin może ruszyć przeciwko Tajwanowi być może w ciągu najbliższych sześciu lat - obecnie bliżej pięciu. Michta napisał "Twierdzę, że „okno Davidsona” nadal się kurczy. Coraz bardziej niepokoi mnie fakt, że w miarę restrukturyzacji na potrzeby konfliktów o wysokiej intensywności, ścigamy się z czasem.".
Wpis ten dotyczył też artykułu Jamesa Holmesa, który napisał, że presja na Xi Jinpinga, aby działał w tej sprawie, rośnie z dnia na dzień. "Musi on szybko zatriumfować, aby zapobiec potencjalnej katastrofie. Jednak dzięki mądrej strategii i przygotowaniu sił Tajwan i jego sojusznicy mogą odmówić mu tej krótkiej wojny, jednocześnie roztaczając przed nim perspektywę porażki i katastrofy. I tak mogą pomyślnie przejść przez burzliwe czasy" – napisał Holmes w podsumowaniu.
Kończąc ten komentarz trzeba odnieść się do naszego regionu. Wróćmy więc do znaczenia cytatów, które zamieściłem na początku. Jak się wydaje, i propozycja hr.Pruszyńskiego sprzed wieku, jak i ocena Maurycego Mochnackiego sprzed prawie dwóch wieków, mają ponowne znaczenie dla obrazu sytuacji na obszarze naszego obecnego Antemurale. Mając wciąż niespokojną sytuację na granicy, przy czym wewnętrzne wstrząsanie szklanki politycznej przez nieodpowiedzialnych tak polityków, jak i obywateli jest tylko tłem dla całości, potrzeba szukania nowych możliwości dla bezpieczeństwa, jest działaniem niezbędnym i coraz bardziej naglącym.
Po raz kolejny pojawia się więc temat wykuwania się nowego aliansu, którego jedną z faktycznych przesłanek może być wizyta szefa tureckiej dyplomacji Mevluta Cavusoglu w Warszawie w minionym tygodniu. O zakresie tego co powstaje w zaciszu rządowych gabinetów, miejmy taką nadzieję, dowiemy się niedługo.
Natomiast dla nas samych polecam cytat z przemówienia Alara Karisa, który podczas swojego wczorajszego zaprzysiężenia na szóstego prezydenta Estonii, powiedział: "Inteligentny naród jest w stanie oddzielić ziarno od plew; rozumie motywującą moc faktów. Jednak w naszym przesiąkniętym komunikacją społeczeństwie nawet najbardziej nieprawdziwe twierdzenia mogą zyskać podziw i poparcie. Ludzie tworzą bańki informacyjne w mrocznych zakamarkach mediów społecznościowych, a ich wątpliwości niemal bez wysiłku pozbawiają wielu rozsądku. Inteligencja staje się niema, a uległe milczenie może nas wpędzić w kłopoty".