Zdjęcie: okop555 Flickr.com
09-01-2024 09:30
"Aby zostać pobitym przez Unię Sowiecką, najprościej oczywiście jest drażnić ją przez niezrozumiałe lub fanfarońskie deklaracje, rozbrajając się po cichu samemu i czekając cierpliwie, aż rząd sowiecki zgromadzi wystarczającą ilość bomb atomowych i zmobilizuje swe wszystkie resursy gospodarcze. W celu zapewnienia tej recepcie całkowitej skuteczności, wskazane jest dostarczyć przeciwnikowi kredytów na skompletowanie uzbrojenia, zakup niezbędnych surowców i rozbudowę przemysłu wojennego. Wierne naśladowanie wzorów brytyjskich wymaga nadto odstraszenia i zniechęcenia wszystkich domniemanych sprzymierzeńców. W tym celu należy - kiedy przewaga wojskowa przeciwnika ujawni się dostatecznie - nawiązać z nim rokowania na temat rozszerzenia jego zony wpływów przez odstąpienie mu, na przykład, całego kontynentu europejskiego. Konsekwentne stosowanie tej formuły może przyprowadzić do przegrania wojny niemal bez rozlewu krwi i utraty materiału wojennego. Tak więc na przykład, pokojowe zajęcie Europy przez Unię Sowiecką może łatwo pociągnąć za sobą opowiedzenie się po stronie Moskwy ludów Bliskiego i Dalekiego Wschodu, po czym Stany Zjednoczone staną się oblężoną wyspą, której można jeszcze przez pewien czas bronić, ale z której wyjścia już nie ma." - wykorzystuję w tym obszernym wstępie słowa napisane w 1947 roku w humorystycznym artykule "Najlepsze recepty na przegranie wojny z Unią Sowiecką" przez Jerzego Stempowskiego, ukrywającego się pod pseudonimem "Paweł Hostowiec", eseistę i krytyka, publicysty paryskiej "Kultury".
Trudno w tej chwili powiedzieć, czy chybiona moim zdaniem, akcja "przytarcia nosa" czyli blokady granicy z Ukrainą przez różne środowiska już się rozwiązała, lub jest na tej drodze. Wprawdzie ostatnie doniesienia mówią o porozumieniu polskiego rządu z grupą rolników, a z kolei strona ukraińska twierdzi, że dostosowała się do wszystkich porozumień. Wiadomym jest jednak, że w ramach akcji medialnych, jak te "Europejskiej Prawdy", żalono się także na nowy polski rząd.
Tutaj pojawia się piątkowy wywiad z Dmytro Kułebą, ministrem spraw zagranicznych Ukrainy, który je3dnak przypomniał ostatnią wizytę w Kijowie polskiego ministra Sikorskiego, "podczas której przekazał określone sygnały od nowego polskiego rządu i wyraził wizję Warszawy dotyczącą rozwiązania istniejących problemów.". „Widzieliśmy chęć rozwiązania problemów, teraz trzeba je rozwiązać. Będą dalsze kontakty z nowym polskim rządem na wszystkich szczeblach – nie będę jeszcze wdawał się w szczegóły, ale są już zaplanowane. Będziemy szukać rozwiązania” – oznajmił minister Kułeba. Jeśli te zapowiedzi zostaną zrealizowane, to będzie to oczywista dobra wiadomość, bo na razie scena wygląda - tutaj proszę wybaczyć za określenie - jak po mordobiciu dwóch przyjaciół w podrzędnym filmie klasy B, którzy zaczynają rozmawiać ze sobą, postękując przy tym z bólu. Z drugiej strony należy zauważyć z żalem, że było tak przecież już nieraz, przy czym za każdym takim razem, ktoś inny zaciera ręce. Niejeden "ktoś". Zaległe problemy można rozwiązać, co owszem, wymaga odwagi i woli politycznej, co jednak często nie jest tożsame, biorąc pod uwagę czynniki wojny i te z zakresu "wpływu zewnętrznego".
Wróćmy jednak do sedna. "Jeden z rosyjskich blogerów już teraz deklaruje, że następny konflikt regionalny "wybuchnie" w krajach bałtyckich i nordyckich. W poście napisano, że Zachód prawdopodobnie przygotowuje narody krajów bałtyckich i nordyckich do konfrontacji z Rosją, że kraje te od dawna są pozbawione suwerenności. Te narracje są niepokojąco podobne do wymówek Kremla dotyczących inwazji na Ukrainę. Nic nie wskazuje na to, by Kreml dążył do konfliktu z NATO w najbliższej przyszłości, ale Moskwa rozpoczęła podobne operacje informacyjne na temat Ukrainy na długo przed agresją w 2014 i 2022 roku." - czytamy w mediach litewskich.
Tutaj pojawia się temat, na który zwrócili uwagę analitycy zachodni, a który można streścić słowami "co dalej?". "Wojna na Ukrainie może zakończyć się bardzo szybko, ale nie jest to wynik, którego ktokolwiek by chciał, powiedział Alvydas Medalinskas, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Mykolasa Romerisa. (...) Jeśli chodzi o przyszłość, oczy eksperta zwrócone są przede wszystkim na Zachód - czy bariery w finansowaniu zostaną pokonane. "Drugą rzeczą jest oczywiście to, że to Ukraina będzie odpowiedzialna za to, czy uda jej się powstrzymać chęć Putina do przełamania ukraińskich linii obronnych. Jeśli obie te rzeczy się wydarzą, możemy wrócić do niewykorzystanej sytuacji sprzed tak zwanej kontrofensywy, kiedy dużo mówiło się o kontrofensywie, ale jak pokazała krzywa, okazało się, że w miarę zbliżania się kontrofensywy dostawy broni i wsparcia wojskowego zostały ograniczone do minimum. W tym sensie ten błąd z pewnością nie powinien się powtórzyć. Aby uniknąć tych wyzwań, z pewnością lepiej jest zapewnić Ukrainie odpowiednią pomoc na czas i we właściwej ilości" - powiedział Medalinskas." - czytamy w wywiadzie.
W ciągu ostatnich dni pojawiły się w przestrzeni medialnej informacje o możliwości ataku rosyjskiego wobec państw bałtyckich w najbliższym czasie. Potencjalny atak miałby być wypadkową okoliczności, m.in. wycofania wsparcia USA dla naszego regionu, pogarszającej się sytuacji w samej UE, etc. "Jeśli Rosja wygra, jeśli Putinowi uda się osiągnąć na Ukrainie swoje bardzo ważne cele, nie poprzestanie na tym. Następnym celem będzie Mołdawia, ewentualnie któryś z krajów bałtyckich lub inne kraje. Henry Kissinger powiedział przed śmiercią, że linia obrony NATO znajduje się obecnie na granicy między Ukrainą a Rosją, i całkowicie się z tym zgadzam” – powiedział David Petraeus, były szef CIA" - czytamy w mołdawskich mediach.
Warto jednak przyjrzeć się bliżej źródłom takich pogłosek, bo należy przypomnieć, że ta waga ma dwie szale. "W dziedzinie wojny informacyjnej rosyjska propaganda od dawna jest znana z wyrafinowanego wykorzystywania wielu źródeł do wzmacniania swoich narracji. Podejście to zostało zidentyfikowane już w 2016 roku w artykule "The Russian 'Firehose of Falsehood' Propaganda Model". Ostatnie wydarzenia po raz kolejny uwypukliły tę taktykę, szczególnie wraz z pojawieniem się wiadomości o planowanym ataku na kraje bałtyckie w 2024 roku." - czytamy na łamach estońskiego Propastop - portalu weryfikującego wiadomości, a na co zwrócił uwagę Bartosz Chmielewski, ekspert OSW. Okazuje się, że źródłem takiej wiadomości jest Julian Röpcke, współpracownik Bild, który według estońskich mediów, już był w przeszłości krytykowany za podawanie niezweryfikowanych lub fałszywych informacji.
"Do chóru złowieszczych prognoz dołączył profesor Sołowiej, rosyjski politolog i historyk znany z zamiłowania do teorii spiskowych. W noworocznym wywiadzie z Julią Łatyniną, Sołowiej przewidział wysoce udany atak hybrydowy na kraje bałtyckie jesienią 2024 roku.(...) 5 stycznia 2024 r. narracja ta przybrała interesujący obrót wraz z wezwaniem na kanale Telegram Rogozina. W wiadomości opowiedziano się za utworzeniem korytarza między Rosją a obwodem królewieckim, umożliwiającego obywatelom rosyjskim podróżowanie bez wiz do Królewca i z powrotem.". Jaki jest cel takiego działania? Wśród nich wymienia się: wywołania zamieszania i paniki, zmniejszenie pomocy wojskowej dla Ukrainy poprzez wpłynięcie na elity zachodnie, odwrócenie uwagi od wojny na Ukrainie, wreszcie, co ma niebagatelne znaczenie, na testowanie reakcji polityków i społeczeństw zachodnich. Jakże nam znane zagadnienie.
"Skierowana zarówno do odbiorców krajowych, jak i zachodnich, propaganda ma na celu zaszczepienie strachu i podejrzliwości w Estonii i Rosji, kształtowanie opinii publicznej i wpływanie na dyskurs polityczny. Jednocześnie, narracje te starają się oddziaływać na zachodnich decydentów politycznych i opinię publiczną w państwach członkowskich NATO, dążąc do wpływania na decyzje w zakresie polityki zagranicznej, zmniejszania poparcia dla pomocy wojskowej dla Ukrainy i generowania sceptycyzmu wobec działań NATO w regionie bałtyckim." - czytamy we wnioskach.
Jednak jak wspomniałem wyżej, ta waga ma dwie szale. Innymi słowy, cały czas poruszamy się w płynnym środowisku możliwości. Obecna sytuacja w regionie jest na tyle niestabilna, że nie należy od razu i bezkrytycznie odrzucać takiego scenariusza. Przy czym jest jeszcze jedna kwestia, o której wspomina Andrew Michta.
"Ponieważ wojna na Ukrainie wkracza w swój trzeci rok, a wojna pomiędzy Izraelem a Hamasem narasta, możliwe jest, że kampania prowadzona przez oś dyktatur przeciwko demokracjom może wkrótce rozszerzyć się jeszcze bardziej i podważyć inne krytyczne regionalne bilanse mocy. Niedawno byliśmy świadkami kolejnej potencjalnej eskalacji na Półwyspie Koreańskim, gdzie Korea Północna ostrzelała morską strefę buforową, zmuszając do ewakuacji tysiące obywateli Korei Południowej. W miarę eskalacji napięć między obiema Koreami, zasoby USA są coraz bardziej ograniczane. Zwiększanie napięć w kolejnym teatrze służy interesom sojuszu chińsko-rosyjskiego. Stwarza to również możliwości dla Iranu i Korei Północnej do wywierania nacisku na USA i ich sojuszników. Innym regionem, w którym może dojść do eskalacji, może być południowo-wschodnia Europa, tj. Bałkany. Ryzyko eskalacji horyzontalnej uwypukla konieczność poważnego potraktowania kwestii wzmocnienia europejskich sił zbrojnych. To pilne dla europejskiego NATO, aby odwrócić trend z ostatnich 30 lat, który doprowadził do masowego rozbrojenia Europy i uczynił ją bezbronną.". Ekspert dodaje, że nowe plany regionalne NATO, muszą być poparte realnymi zdolnościami wojskowymi. Nadszedł czas, aby je zapewnić. Czas najwyższy.
Natomiast warto zauważyć, że rośnie świadomość polityków państw bezpośrednio narażonych na działania rosyjskie. Litwa ogłasza otwarcie dwóch nowych baz wojskowych, rozkręca się też, mimo atmosfery wyborczej dyskusja wokół poboru powszechnego i podatku obronnego, Łotwa wzmacnia przemysł obronny, a Estonia, nie bez przyczyny właśnie w tych dniach opublikowała informacje o grudniowych ćwiczeniach sił specjalnych na Saremie.
W Szwecji, która wciąż czeka na decyzję Węgier i Turcji w kwestii przystąpienia do NATO, politycy także wyrażają jasno swoje stanowisko. Jak podała dr Beata Górka-Winter, minister obrony cywilnej tego kraju, Carl-Oskar Bohlin, wygłosił przemówienie, z którym warto, aby polscy decydenci zapoznali się w całości - tutaj przytoczę tylko interesujący fragment.
"W ludzkiej naturze leży chęć postrzegania życia takim, jakie chcielibyśmy, aby było, a nie takim, jakie jest w rzeczywistości. Obecnie dostęp do obrazu okrucieństwa wojny i terroru jest bardziej wyraźny niż wcześniej, gdy tylko wyjmiemy telefony z kieszeni. Pomimo tej bliskości, nasze mentalne mechanizmy obronne wciąż wydają się skłaniać wielu do wniosku, że wszystko to dzieje się gdzieś indziej. Tam, ale nie tutaj. Dla narodu, w którym pokój jest miłym towarzyszem od prawie 210 lat, idea pokoju jako niezachwianej stałej w życiu jest wygodnie dostępna. Ale opieranie się na tym wniosku stało się bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu powiedziało to przede mną, ale pozwólcie, że zrobię to z mocą urzędu. Mniej zawoalowane i z nieskazitelną jasnością: W Szwecji może wybuchnąć wojna. (...) Odporność społeczna wymaga właśnie tego, świadomości sytuacyjnej. Świadomości wśród poszczególnych obywateli, pracowników, przedsiębiorców i urzędników administracji publicznej. Ale nie wystarczy po prostu zająć się tą kwestią. Obrona cywilna nie jest przede wszystkim ćwiczeniem z zakresu studiów. Świadomość musi przekładać się na praktyczne działania.".
Aż chce się napisać co innego, o przyszłych sukcesach współpracy gospodarczej państw Trójmorza, o powodzeniu nowego pociągu Wilno-Ryga, który wkrótce przedłużony zostanie do Estonii. Ale fakt pozostanie taki sam: najgorsze słowo przed którym uciekamy, to efekt tego co widzimy od niemal trzech lat codziennie na ekranach telewizorów czy telefonów. Jednak nie jest nim wojna. Strach jest zawsze złym doradcą, o czym wiedzieli już starożytni. Pół biedy jeżeli dotyczy to części społeczeństwa. Staje się to groźne, kiedy powiązane z tym zjawisko braku lub spychania odpowiedzialności za bezpieczeństwo narodowe, a którego częścią jest ochrona społeczeństwa, przeniknie do polityków zajętych tylko sobą, lub co gorsza, czekaniem na telefon z innego ośrodka decyzyjnego.