Zdjęcie: Pixabay
24-10-2023 09:30
"Nikt nie pouczał ludu o ważności i doniosłości wyborów do sejmu; lud nie czytał gazet i nie dowiedział się nic o tym, co się w świecie dzieje i na co się zanosi.(...) Wyborcy nie znający ważności wyborów, ani nie rozważywszy sobie, jak wielka odpowiedzialność ciąży na ich sumieniu, lekko upadli w pokuszenie, które w różnych postaciach ich otaczało.(...) Sam książę Bismarck przy rozprawach nad nowym prawem szkolnym powiedział publicznie, że górnośląskie wybory są bardzo ważne. Wszystkie gazety, nie tylko niemieckie, lecz nawet zagraniczne, twierdzą, że od wyborów śląskich wszystko zależy. Dlaczego? Oto dotąd przechwalali się liberaliści przed światem i królem, że katolicki Górny Śląsk zgadza się zupełnie z liberalizmem; na dowód odwoływali się na posłów górnośląskich, którzy przed wyborcami oświadczyli się, jakoby byli najlepszymi przyjaciółmi ludu i Kościoła, lecz w Berlinie głosowali zawsze przeciwko „Centrum” i „Polakom” (naszym posłom). Ponieważ większa część górnośląskich posłów składa się z liberałów, dlatego cesarz Niemiec i cały świat sądzi, że większość Ślązaków zakochała się w liberaliźmie." - pisał w artykule "Kogóż obierać?", wspominany już kiedyś przeze mnie, Karol Miarka (ojciec) - trybun Górnego Śląska.
Nieco ponad 150 lat temu, główną troską takich osób jak Karol Miarka, Józef Lompa, Marcin Gorzołka, Józef Łepkowski, Karol Kosicki oraz księża Józef Szafranek i późniejszy biskup ks. Bernard Bogedain, było zachowanie języka polskiego i religii na Śląsku, jako filarów tożsamości narodowej. Tym samym szli na przekór rodzącym się wpływom Kulturkampfu, "chcą abyśmy wszyscy zostali Niemcami" - jak pisał Miarka wówczas w innym artykule. Podobnie jak nasze siostry i bracia z Wielkopolski, i czołowi jego przedstawiciele jak hr. Raczyński, Hipolit Cegielski, Karol Marcinkowski, Dezydery Chłapowski, hr. Tytus i Jan Działyńscy, i szeregi innych - stanowili oni opokę polskości i tym samym w ujęciu Bismarcka - przeszkodę dla prądów zjednoczeniowych Niemiec.
Ponad półtora wieku później, w zgoła już zupełnie innych okolicznościach, choć też w bezmyślnie powielanej atmosferze "Kulturkampf 2.0", stajemy znów przed nieco podobnym problemem. Ale tym razem stawką nie jest język - choć zszedł on na plan dalszy - ale pojęcie suwerenności państwowej. Część problemu znów ukryta jest pod projektem nowego prawa, które możecie Państwo poznać czytając Projekt Sprawozdania w sprawie wniosków Parlamentu Europejskiego dotyczących zmiany traktatów (2022/2051(INL)), sporządzonej przez zespół Komisji Spraw Konstytucyjnych PE. Zapisy, które jasno mają definiować przyszłość modelu tzw. federalizacji UE - w domyśle zjednoczenia - już kolejnego w historii... Niemiec. I znów na drodze stanęła Polska. Jednak teraz, znów jest inaczej.
Europejskie partie lewicowe, którego obecny rdzeń wychowany jest na fali marksistowskich ruchów studenckich przełomu lat 60 i 70, umiejętnie sterowanych w Kremla, określają jasno przyszłość tzw. federalizacji unijnej rzeczywistości. Tak powstaje obraz Europy, w którym lewicowe idee mieszają się z już bardziej policzalnymi handlowo wpływami gospodarczymi i z de facto jednym ośrodkiem decyzyjnym, którym nie będzie Bruksela. Obraz ten nie przedstawia więc wspólnoty Narodów Europy, do której wchodziliśmy w 2004 roku, ale wspólnotę jednostek administracyjnych, którymi w przypadku Polski są województwa. I oczywiście wszędzie mówi się o walce z faszyzacją, jako remedium na wszelkie niezgodne z duchem "federalizacji", propozycje wzmocnienia państw. Tak usilne promowanie idei zjednoczeniowej opartej na fałszywych założeniach, moim zdaniem, odniesie sukces tylko krótkoterminowy.
„Słusznie metropolita Szeptycki nazwał genialnym pomysł bolszewików wyrzucenia ze słownika wyrazu patriotyzm i zastąpienie go faszyzmem. Gdyby przeciwników swoich bolszewicy zwali patriotami, niewielu mieliby zwolenników, może nawet żadnego.” - napisał w 1938 roku Marian Zdziechowski, rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Bo wynik wyborów to rzecz jedna, jednak to co ma nastąpić w wyniku rządzenia przez wybrane partie, to rzecz inna. A nie żyjemy w spokojnym dla naszego regionu przełomu XX i XXI wieku, ale w tym momencie dziejów, w którym tak naprawdę od dwóch lat jesteśmy w stanie wojny. Niestety, ale do części naszego społeczeństwa jeszcze ta prawda nadal nie dotarła.
Litwa, Łotwa i Estonia, po krótkiej ocenie polskich wyborów, chwilowo odetchnęły, jako, że nie będą musiały już oglądać się na Warszawę w relacjach z UE. Ale czy to największy problem? Bo oto chwilę później nastąpił zimny prysznic - tak w postaci potwierdzenia zmniejszenia liczebności i opóźnienia przybycia niemieckiego kontyngentu na Litwę, jak i trudnego dla Estonii rozwiązania kwestii obecności brytyjskiej brygady pancernej, która w dopiero w następnych latach ma zostać uzbrajana w sprzęt, którego jeszcze nie ma. Z kolei prezydent Łotwy zaproponował blokadę Morza Bałtyckiego, jako odpowiedź na sabotaż gazociągu Balticconnector. I tak, te kraje bałtyckie takie oceny - zwłaszcza Litwa - uważa za ciężką krytykę, a nawet po ostatnich protestach niemieckiego ambasadora, jako podważanie idei sojuszu. Pytanie jednak brzmi, co zrobić jeśli zaufanie podważa sam protestujący? Prawda tego czasu jest nieubłagana. Na tę chwilę, najważniejszym sojusznikiem naszego regionu, jest USA.
"Jeśli nie powstrzymamy apetytu Putina na władzę i kontrolę na Ukrainie, nie ograniczy się on tylko do Ukrainy. On – Putin już groził, że przypomni, cytuję, przypomni Polsce, że ich zachodnia ziemia była prezentem od Rosji. Jeden z jego czołowych doradców, były prezydent Rosji, określił Estonię, Łotwę i Litwę jako należące do bałtyckich prowincji Rosji." - mówił w orędziu prezydent Joe Biden. "Moglibyśmy być spokojni gdyby w grę nie wchodziły dwie dodatkowe interpretacje tych, dających do myślenia, słów Bidena. Podnoszenie przez Moskwę kwestii naszych Ziem Zachodnich staje się groźne z geostrategicznego punktu widzenia dla Ameryki (stąd mówienie o historycznym punkcie przełomowym) w dwóch przypadkach. Po pierwsze jeśli niemieckie elity polityczne uznają, że Putin składa im w ten sposób „ofertę” i podejmą grę. Może mieć to niewątpliwy związek z rosnącą popularnością AfD, w przypadku której ostatnie wybory w Bawarii i Hesji, dały pozycję drugiej siły politycznej w Niemczech i której pozycja nie ogranicza się już wyłącznie do landów wschodnich. To oznacza, że, póki co, w planie teoretycznym, Amerykanie muszą rozważać wariant zarówno politycznej niestabilności w Niemczech, jak i ukształtowania się nowego układu z udziałem AfD." - napisał Marek Budzisz w komentarzu.
Ukraina odebrała też dwa kolejne ciosy z Berlina - zakaz przekazania niemieckich rakiet oraz fakt, że w projekcie niemieckiego budżetu na 2024 rok brakuje środków na pomoc dla tego kraju. I choć ta ostatnia kwestia wyjaśni się w połowie listopada to i tak przekaz jest dość wyraźny. Takie jest więc krótkie przedstawienie sceny, na której rozgrywa się nasz wewnętrzny dramat polityczny. W tym momencie odwoływanie się do pomysłów redukcji wojska, programów zbrojeniowych, wycofywania wsparcia ochrony granicy wschodniej, czy w planach długoterminowych, porzucenie budowy CPK, to nie jest nawet błąd, czy tylko i wyłącznie spłacanie długów klientelizmu politycznego - jest to, także z tego punktu widzenia obywatelskiego, po prostu niedopuszczalne. Owszem, pojawiają się znacznie mroczniejsze scenariusze, których nie będę tutaj przytaczał, bo nie w tym rzecz, aby popadać w narodowe czarnowidztwo.
Celem jedynym możliwym do osiągnięcia w tej chwili jest wygaszenie targów politycznych, gdyż sytuacja upadającego porządku międzynarodowego jest już aż nazbyt widoczna. Sworzniowe znaczenie Polski narzuca jednoznaczne działania pro obronne. Niezbędne jest uruchomienie prac nad ustawami o obronie cywilnej, jak też wzorem naszych sąsiadów, ustaw dotyczących obrony totalnej. To głosy wielu ekspertów, jak i obywateli. Za chwilę możemy - i to jest bardzo prawdopodobne - mierzyć się z sytuacją tak zwiększonego napływu uchodźców połączonego z możliwą falą akcji wywrotowych środowisk islamskich w krajach Zachodu, od Hiszpanii po Niemcy, Włochy i Szwecję. Nie trzeba także przypominać, że przepływ pieniędzy tak z Iranu, jak i z Rosji jest, mimo sankcji, wciąż możliwy.
"Zaobserwowaliśmy wzrost liczby zgłaszanych zagrożeń, ale czujność jest teraz zwiększona tylko ze względu na płynne i niestabilne środowisko na Bliskim Wschodzie oraz sposób, w jaki może się to rozwinąć w USA" - powiedział Christopher Wray, szef FBI. Szefowie agencji wywiadowczych stwierdzili, że samotni terroryści zradykalizowani w Internecie, zorganizowane grupy terrorystyczne, podmioty państwowe, takie jak Iran, oraz skrajnie prawicowe i neonazistowskie grupy mogą stać się bardziej aktywne. "Nie popełnijmy błędu, to niebezpieczny czas" - powiedział Wray.(...) Szerszy wpływ ataków Hamasu - nawet przed potencjalną eskalacją wojny regionalnej - polega na tym, że grupy terrorystyczne na całym świecie będą próbowały dorównać spektakularnym masakrom, których Hamas dokonał na początku tego miesiąca, a których liczba ofiar śmiertelnych w przeliczeniu na jednego mieszkańca w małym kraju, takim jak Izrael, odpowiadała wielokrotnym atakom z 11 września. Według Hansa-Jakoba Schindlera, dyrektora Counter Extremism Project, konieczność podniesienia poprzeczki przez organizacje terrorystyczne sprawi, że staną się one jeszcze bardziej niebezpieczne." - czytamy w artykule "Foreign Policy".
Z kolei przypomnijmy słowa premiera Armenii Nikola Paszyniana, który tydzień temu wygłosił swoje przemówienie w Parlamencie Europejskim. Wspominał w nim, że sojusznicy z OUBZ nie tylko nic nie zrobili, ale publicznie wzywali do obalenia rządu w Armenii. "Rząd Armenii wielokrotnie ostrzegał o zbliżającej się sytuacji w Górskim Karabachu, wysłano wiele apeli do UE, OBWE i ONZ o wysłanie zespołu rozpoznawczego do nielegalnie zablokowanego korytarza Lachin i Górskiego Karabachu, ale nikt nie podjął takiej decyzji. Zainicjowano trzy debaty na temat sytuacji w Górskim Karabachu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, ale nie przyniosło to praktycznych rezultatów. Mimo decyzji ICJ, rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy i apeli społeczności międzynarodowej, świat nie zapobiegł czystkom etnicznym w Górskim Karabachu." - relacjonował Dominik Lebioda przemówienie premiera Paszyniana. A przecież w tej chwili uwaga świata skupia się na konflikcie w Gazie.
"Czy zatem znajdujemy się w punkcie krytycznym globalnego bezpieczeństwa? Powiedziałbym, że z pewnością zbliżamy się do takiego punktu w Europie Wschodniej i na zachodnim Pacyfiku, gdzie agresorzy wywołują obrońców regionalnego porządku euroazjatyckiego, aby wywiązali się ze swoich zobowiązań w zakresie bezpieczeństwa, i mają nadzieję zdyskredytować ich i system, jeśli nie będą w stanie tego zrobić" - napisał James Holmes z Naval War College.
I wracając na zakończenie do czasów Miarki. Odwołując się do słów, które napisałem dwa tygodnie temu, ponad jedna trzecia Polaków stanęła na wysokości zadania, rozumiejąc znaczenie obecnej sytuacji geopolitycznej, wzięła też udział w jakże potrzebnym referendum, którego sens dotarł do niektórych już kilka godzin później. To ponadto pokazuje, jak ważna jest sfera ciągłej edukacji i dotyczy to tak młodzieży, jak i dorosłych. Rosnące ceny w sklepach nie są skutkiem li tylko "złych rządów", a przede wszystkim nie są w dzisiejszych czasach najważniejsze. Nie wpłyniemy ani jako obywatele, ani naród, na moment zmiany globalnej - natomiast możemy i musimy zadbać o swoje bezpieczeństwo.