geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Granice błędów

Michał Mistewicz

09-05-2023 09:30


Wydawało się, że nadal nie rozwiązana do końca, sprawa blokady eksportu ukraińskiego zboża i produktów spożywczych to błąd wynikający li tylko z podminowania tej ważnej arterii dla gospodarki walczącego kraju przez "niewyraźne interesiki" różnych grup chcących zarobić na handlu, a nie dostrzegających spadającej światowej koniunktury cen zbóż. A to już posłużyło z kolei dla zbijania kapitału politycznego w perspektywie zbliżających się powoli wyborów. Jakie jednak będą długofalowe skutki tego błędu przekonamy się zapewne za jakiś czas.

I o ile ten błąd wobec sąsiada, można w jakiś sensowny sposób wyjaśnić, to już trudniej jest wytłumaczyć innemu naszemu ważnemu sąsiadowi kolejny zgrzyt dyplomatyczny, który powstał po zeszłotygodniowej wizycie premiera Morawieckiego  w Wilnie. Niezbędne jest jednak nakreślenie tła. 11 marca 1990 roku Rada Najwyższa-Sejm Restytucyjny ogłosiła niepodległość Litwy. Podczas głosowania nad przyjęciem Aktu Przywrócenia Państwa Litewskiego sześciu z dziesięciu polskich posłów wstrzymało się od głosu.

"Mieliśmy polskich posłów do Rady Najwyższej Związku Sowieckiego, którzy co tydzień jeździli do Moskwy i przywozili stamtąd informacje od Gorbaczowa, że Litwa nigdy nie będzie niepodległa, że nie ma sensu opowiadać się za niepodległością, bo zostanie ona militarnie zdławiona. Poza tym straszyli, że jeżeli jednak Litwa zostanie niepodległa, to Polacy nie będą tu mieli żadnych praw, żadnych możliwości rozwijania tożsamości narodowej. Poza tym posłowie, którzy 25 lat temu wstrzymali się od głosu, nie mieli rozeznania, co się dzieje w świecie. Przecież Polska już była wolna. (...) Tamto głosowanie nie ma wielkiego wpływu na teraźniejsze stosunki. Ale może gdyby wszyscy Polacy opowiedzieli się wówczas za niepodległością, problemów byłoby mniej, a postulaty polskiej mniejszości dawno byłyby zrealizowane." - wspominał Czesław Okińczyc jeden z polskich sygnatariuszy Aktu Przywrócenia Państwa Litewskiego i późniejszy prezes ZPL.

Wśród tych sześciu posłów, którzy wstrzymali się od głosu był także Stanisław Pieszko, który zresztą był później wiceprezesem Związku Polaków na Litwie oraz prezesem Fundacji "Samostanowienie" Wspierającej Oświatę Polską na Litwie. I właśnie postać Pieszki tak oburzyła Litwinów, a konkretnie jego odznaczenie przez premiera RP odznaką Honorową za Zasługi dla Polonii i Polaków za Granicą. Drugą odznaczoną osobą, był równie kontrowersyjny Waldemar Tomaszewski, aktualny prezes AWPL odpowiedzialny za współpracę z proputinowską partią reprezentującą mniejszość rosyjską i wielokrotnie wypowiadający się pozytywnie o Rosji. Ale oddajmy głos Litwinom.

"Komentator polityczny Rimvydas Valatka powiedział, że takie nagrody są szokiem. Podobnie czują się Polacy na Litwie, którzy są jej prawdziwymi obywatelami i nie patrzą na Wschód. Wyobraźmy sobie, że Šimonytė pojechała do Polski i nagrodziła byłych agentów, którzy brali udział w zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki - powiedział Valatka. Czesław Okińczyc, Polak i sygnatariusz Aktu Niepodległości Litwy, również nie rozumie, dlaczego polski premier podaje rękę tym ludziom: "Doradcy premiera Morawieckiego przegapili to, bo informacje o tych dwóch osobach na pewno były dostępne w polskim rządzie, a te dwie osoby wielokrotnie były prorosyjskie ze swoją bardzo aktywną działalnością".(...) Analitycy polityczni zainteresowani sprawami polskimi są jednak przekonani, że doradcy polskiego premiera niczego nie nadzorowali i że wszystko było robione celowo. "W KPRM jest doradca, który odpowiada za relacje z Polakami za granicą i jest on wielkim zwolennikiem Tomaszewskiego. W pewnym sensie można to potraktować jako nagrodę pocieszenia dla Tomaszewskiego, że nawet jeśli przegrałeś okręg wileński, to my nadal jesteśmy z tobą" - powiedział Mariusz Antonowicz, wykładowca TPSMI UW. Žygimantas Pavilionis, przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych, zasugerował, że do sytuacji mógł przyczynić się sam polityk." - czytamy w mediach litewskich.

Z kolei polski "Kurier Wileński" zamieścił artykuł Katarzyny Gójskiej z portalu niezalezna.pl. "Najbardziej tragiczne w uroczystości pierwszego przyznania Odznaczeń Honorowych jest jednak to, iż grono laureatów ograniczono wyłącznie do ludzi, którzy postrzegani są jako mniej lub bardziej prorosyjscy. I przez lata byli - w różnym stopniu - strażnikami wpływów moskiewskich w społeczności polskiej na Litwie. To wypacza wizerunek naszych rodaków, ale jest też w dzisiejszych okolicznościach ze wszech miar niekorzystne.(...) Zestawienie premiera Morawieckiego z tymi postaciami jest - celowym lub bezrozumnym, trudno to teraz ocenić - postawieniem go co najmniej w niekomfortowej sytuacji, również ze względu na relacje z Litwą. A odpowiedzialni za wmanewrowanie szefa rządu RP w tę uroczystość zasłużyli na pochwałę. Tyle tylko, że nie w Warszawie, a w Moskwie." - czytamy w artykule.

Trudno jest więc wyjaśnić powody takiego kroku premiera. Główny problem polega na tym, że taki sygnał staje się oczywistą pożywką dla rosyjskiej propagandy, a z punktu widzenia litewskiego, jak to można było przeczytać w jednym z komentarzy, "przypomina o miejscu w szeregu i o krótkoterminowej przyjaźni z Polską". Jednak trzeba także przypomnieć, że także w tym kraju trwa aktywna walka polityczna, choćby między aktualnym prezydentem Gitanasem Nausedą, a rządzącymi konserwatystami, kierowanymi przez wnuka Vitautasa, ministra spraw zagranicznych Gabrieliusa Landsbergisa.

Tutaj na ostrzu noża, stoi kwestia rozlokowania niemieckiej brygady na Litwie w ramach wzmocnienia wschodniej flanki NATO, o czym wspominałem tydzień temu. Eksperci OSW komentują, że litewska dyskusja na ten temat jest właśnie elementem walki politycznej między tymi dwoma politykami. "Wysuwane przez rządzących konserwatystów zarzuty o niewywiązywanie się Niemiec ze zobowiązań nie odzwierciedlają opinii całej elity politycznej kraju. Krytyczni wobec działań Landsbergisa są nie tylko niektórzy publicyści i wojskowi, lecz przede wszystkim opozycja, w tym Partia Socjaldemokratyczna (LSDP) i jej wiceprzewodnicząca Dovilė Šakalienė zasiadająca w sejmowej komisji bezpieczeństwa i obrony. LSDP utrzymuje bliskie relacje ze współrządzącą w Niemczech SPD, w tym także z urzędnikami Federalnego Ministerstwa Obrony. W ocenie LSDP rząd litewski, w tym przede wszystkim Landsbergis, sabotuje niemieckie wsparcie wojskowe dla Litwy. Socjaldemokraci apelują o kontynuowanie dialogu z Berlinem i przygotowań do przyjęcia brygady. Stanowisko lewicy jest istotne w kontekście przyszłości relacji obu państw – partia ta zwyciężyła bowiem w wyborach samorządowych i obecnie stoi przed szansą powtórzenia sukcesu w wyborach parlamentarnych w 2024 r. Eskalacją napięć w stosunkach z Niemcami nie jest również zainteresowany skłócony z konserwatystami prezydent Nausėda, który może w przyszłym roku ubiegać się o reelekcję.".

Jednak nietrudno także zauważyć, że walka polityczna to jedno, a pytania zadawane przez Gabrieliusa Landsbergisa są jak najbardziej zasadne. "Czasami nie chcemy słuchać Niemiec, a czasami znajdujemy się w dość niezręcznej sytuacji, w której niby mamy brygadę - coś w rodzaju brygady Schrödingera - która będzie na Litwie, a z drugiej strony widzimy, że Niemcy nie planują rozmieszczenia brygady na Litwie, oprócz czternastu żołnierzy, którzy od początku wojny przyjeżdżają na Litwę jako wsparcie. Skąd ta niezręczna sytuacja? Ponieważ wydaje się, że tracimy nasz interes bezpieczeństwa narodowego. Jaki jest nasz interes bezpieczeństwa narodowego? W mojej ocenie, która jest uzgodniona na wszystkich szczeblach, w Radzie Obrony Państwa i wśród ministerstw, interesem bezpieczeństwa narodowego Litwy jest fizyczna obecność sojuszników na Litwie. Nie zdolność do przybycia w razie zagrożenia czy w razie incydentu, ale obecność." - mówi Landsbergis w jednym z najnowszych wywiadów.

Warto zwrócić uwagę na dalsze słowa ministra Landsbergisa, który sugeruje, że na najbliższym szczycie sojuszu NATO, Litwa może szukać możliwości zaproszenia jednostek z innych krajów. Tym samym daje to pole do pewnego ruchu dla naszej dyplomacji, co staje się też niejaką receptą na nieszczęsne wpadki. Bo na pewno efektu wizyty premiera w Wilnie, nie przykryje świetna skądinąd inicjatywa wysłania części wawelskich arrasów na wystawę do stolicy Litwy.

Ale obie te nagłośnione sprawy, tak odznaczeniowa z Litwą, jak i zbożowa z Ukrainą, przypominają, że zaczynamy dotykać dotąd niewidzialnej granicy reakcji obcych państw na niewątpliwy wzrost znaczenia tak Polski, jak i roli pogłębiającej się współpracy w naszym regionie. Zaczynają ujawniać się powiązania, być może nawet o charakterze klientelizmu politycznego, we wszystkich krajach naszego regionu. Bo przecież kiedy w listopadzie minionego roku, Stanisław Pieszko został odznaczony znacznie ważniejszym odznaczeniem, bo Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, takiego szumu medialnego nie było. Co więc się stało? Rosnąca rola Polski i zbliżający się szczyt NATO w Wilnie jest jednym z tropów tej historii, którą pozostawiam do rozwiązania Czytelnikom i ekspertom.

A proces pogłębiania się współpracy, którego naturalne niemal wątki dostrzegałem jeszcze przed rozpoczęciem pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainie, rozwija się. W dość krótkiej relacji red. Igora Janke z konferencji "Polsko-ukraiński tandem" zorganizowanej w Kijowie przez Centrum Mieroszewskiego i Radę Polityki Zagranicznej "Ukrainian PRISM" , można usłyszeć wypowiedzi samych Ukraińców na temat przyszłości naszych wzajemnych stosunków. Ukraińscy rozmówcy, jak wiceminister obrony Ołeksandr Poliszczuk podkreślają, że współpraca ta będzie rozwijać się w pełni w momencie przystąpienia Ukrainy do UE i NATO. Jednak szanse na zwiększenie współpracy na poziomie strategicznym, dostrzega także Nadia Kowal z Instytutu Ukraińskiego w Kijowie. "Naprawdę mamy szanse w tym regionie Europy Środkowej utworzyć jakąś solidarność między państwami, między społeczeństwami i bardziej skutecznie oddziaływać na poziomie regionalnym i może nawet w całej Europie." - mówiła Kowal.

Zwłaszcza, że wróg nie śpi. "Znaczna część obecnej dyskusji wśród zachodnich elit politycznych na temat możliwego przebiegu systemowej ewolucji Rosji w następstwie jej brutalnej wojny na Ukrainie to wciąż powtarzanie stereotypów o tym, czy i jak Rosja mogłaby stać się bardziej pluralistyczna, a nawet demokratyczna. Jeśli to się nie powiedzie, rozmowa schodzi na temat tego, jak Rosja może przynajmniej skończyć z „dobrym carem”, który zastąpi obrzydliwego Putina. Problem polega na tym, że te i różne dezyderaty mają niewiele wspólnego z rzeczywistością zmiany ideologicznej, jaka ma tam dzisiaj miejsce .(...) Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z NATO muszą zaakceptować fakt, że „problem rosyjski” pozostanie. To, co Zachód zrobi dzisiaj, by pomóc Ukrainie, zadecyduje o tym, jak daleko na wschód będzie przebiegać ta nowa linia podziału oddzielająca Europę od Eurazji. A pytanie brzmi: czy Stany Zjednoczone i ich sojusznicy są gotowi na przyszłość, w której „euroazjatycka Rosja” zmierzy się z Zachodem w Europie przez nadchodzące dziesięciolecia?" - napisał  prof. Andrew A. Michta.

I to jest właśnie pytanie zasadnicze, które powinno pojawiać się jako pierwsze, przed pytaniem o datę możliwej ukraińskiej ofensywy w wojnie. Zresztą powtarzające się ostatnio pytanie o przypuszczalną datę ofensywy, niestety w moim odbiorze niesie ze sobą nieszczęsne echo "kiedy...to się skończy?", a które ostatnio można było usłyszeć w przemówieniu prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa, żalącego się na przykre efekty gospodarcze wojny. Zresztą w mojej ocenie niemieckie korzenie prezydenta są aż nadto widoczne tak w jego wypowiedziach, jak i prezentowanej postawie politycznej.

Na koniec wspomnę iż tylko osiągnięcie konsensusu nie tylko na poziomie rządowym i elit, ale także społeczeństw, co do dalszego kierunku naszych relacji międzynarodowych, gwarantuje spokój w naszym regionie nie na lata, ale dekady. Ale to porozumienie na poziomie społeczeństw wymaga świadomości powagi chwili. W 1795 roku straciliśmy swoją szansę, przez wagę grzechów narosłych błędów. W XX wieku stało się to po raz kolejny, tym razem w wyniku znacznie szerszego i krwawego sterowania z zewnątrz. Czy teraz, spętani przez różne, także sztucznie generowane podziały, będziemy w stanie podołać temu zadaniu? Historia odpowie.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021