geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Fiszki "z neta"

Michał Mistewicz

04-07-2023 09:30


Rozpoczął się okres wakacyjny, a pogoda, widoki i atmosfera za naszymi oknami zapraszają także do włączenia okresu kanikuły dla naszych myśli, bardzo modnego pojęcia "odmóżdżenia się". Naturalny proces, który goni za poszukiwaniem połączeń, analizowania wydarzeń, nieco spowalnia swój bieg - krótko mówiąc: potrzebujemy odpoczynku. Wczoraj spisałem więc sobie kilka kartek i bez specjalnej chęci łączenia ich w całość, podam Państwu w tej nieco chaotycznej formie.

Przygotowania do szczytu NATO w Wilnie wkroczyły w ostatnią fazę i trzeba przyznać, że państwa regionu należące do sojuszu, konsekwentnie głoszą potrzebę ogłoszenia decyzji politycznej o zaproszeniu Ukrainy. "W pełni popieramy aspiracje Ukrainy, popieramy także ich stanowisko, aby zobowiązać się w taki sposób, aby zaproszenie dla Ukrainy do przystąpienia do NATO było wyraźne i nieodwołalne" - powiedział wczoraj minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis. I jest to, jak się wydaje wspólne stanowisko Litwy, Polski, Łotwy i Estonii.

Natomiast nieco bardziej pacyfistyczna strona "sojuszu" też nieco zmienia retorykę - na ile bardziej medialną, którym podkreśleniem jest artykuł w "Le Monde" - przekonamy się za tydzień. "Paryż zbliża się do stanowisk bronionych przez państwa Europy Środkowej, z których większość (przede wszystkim Polska i kraje bałtyckie) jest nieugiętymi orędownikami wstąpienia Ukrainy do NATO.(...) Scholz i jego zespół dowiedzieli się o zmianie zdania Francji podczas niedawnego szczytu Trójkąta Weimarskiego w Pałacu Elizejskim 12 czerwca, w którym uczestniczył prezydent Polski Andrzej Duda. "Spotkanie przypominało raczej burzę mózgów, moderowaną przez Macrona, gdzie bliskość poglądów między Paryżem a Warszawą była oczywista", zauważyło źródło dyplomatyczne.” - czytamy w artykule.

Jednak już w innym artykule, francuscy publicyści ubolewają nad zaostrzeniem stosunków Paryża z Berlinem, winiąc o to m.in. ostatnie zamieszki we Francji, co ma wpływać na osłabienie dyplomacji tego kraju. Nawiasem mówiąc, podpowiadam, że warto zbadać wątek udziału rosyjskich służb w tamtejszych wydarzeniach. "Głowa państwa zdecydowała w sobotę 1 lipca,  po kilku godzinach wahań, odwołać swoją wizytę państwową w Niemczech, zaplanowaną na 2-4 lipca. W ramach podróży prezydent miał odwiedzić Ludwigsburg (Badenia-Wirtembergia), Berlin, a następnie Drezno. (...) W czasie, gdy stosunki francusko-niemieckie przechodzą trudny okres, naznaczony poważnymi nieporozumieniami w najważniejszych kwestiach, takich jak obrona, energia i reforma Paktu Stabilności i Wzrostu, przełożenie tej podróży, która miała właśnie pokazać, że różnice te nie podważają przyjaźni łączącej oba kraje, przychodzi w bardzo złym momencie." - zauważają korespondenci gazety.

Odpowiednikiem odwołanej wizyty Macrona w Niemczech, można uznać oczywiście z naszego, regionalnego, punktu widzenia, zapowiedź kilkudniowej wizyty prezydenta RP na Litwie. To kolejne spotkanie prezydentów obu krajów odbędzie się tuż przed samym szczytem NATO i oby - poza czystym znaczeniem dyplomatycznym - przyniosło nieco więcej sygnałów co do dalszego rozwoju współpracy regionalnej.

Warto zauważyć, że w powiązaniu z ostatnim rosyjskim "buntem", który przyniósł przeniesienie części najemniczych sił rosyjskich na pobliską Białoruś i nagłośniony już obóz w rejonie Osipowicz, położonych "bezpiecznie" o 300 km od granicy z Polską, spowodował słuszną decyzję polskich władz o wzmocnieniu naszej granicy wschodniej, a także wydelegowania sił specjalnych na Litwę. Tak naprawdę przecież nie ma znaczenia, czy najemników będzie deklarowane 8000 czy tylko 50. Zagrożenie utrzymującym się napływem migracyjnym w powiązaniu z ewentualnością działań kilkuosobowych grup dywersyjnych złożonych z najemników mogą przysporzyć kłopotów tak na granicy, jak i w przypadku przeniknięcia przez inne granice UE, także na terenie kraju. Niewątpliwie problem utrzymania bezpieczeństwa będzie w tych dniach szczególnym zadaniem nie tylko dla goszczącej delegacje NATO Litwie.

Fiszka druga dotyczy wspomnianego wyżej "buntu", o którym zresztą pisałem w poprzednim komentarzu. Zespół OSW w osobach Marii Domańskiej i Marka Menkiszaka w podkaście zauważają największy problem, którego sens wskazywałem w artykule, czyli coraz większy wpływ propagandy wynikający z izolacji rosyjskiej sceny politycznej i brak szerszych możliwości dostępu do faktycznych informacji pochodzących z Rosji. Trzeba często opierać się na prywatnych opiniach i źródłach, przy czym pewną rolę odgrywają także rosyjscy opozycjoniści i naukowcy przebywający na Zachodzie. „W Rosji ci, którzy wiedzą, nie mówią, a ci, którzy mówią - nie wiedzą” - mówił Marek Menkiszak.

"Z drugiej strony, nie możemy też mówić o spójnej i jednolitej strategicznej polityce informacyjnej Kremla. Mamy retorykę Putina, mamy rosyjską telewizję i mamy wielu aktorów, którzy mówią z błogosławieństwem Kremla. Ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo niespójna przestrzeń informacyjna. I to jest, do pewnego stopnia, cel. Im bardziej przestraszeni są zwykli Rosjanie, tym bardziej będą musieli polegać na państwie i tym bardziej reżim będzie się umacniał.(...) Tak zwana opozycja pozasystemowa, termin powszechnie używany, zanim ten podmiot polityczny został skutecznie zlikwidowany w Rosji, zmuszając większość jego przedstawicieli do opuszczenia kraju. (...) Większość zwykłych Rosjan nie postrzega tych osób jako legalnej siły opozycyjnej, biorąc pod uwagę ich wąską bazę poparcia. Dzisiejsze społeczeństwo rosyjskie jest nadal bardziej skłonne do wspierania władz, żyjąc z namacalnym poczuciem bycia w oblężonej twierdzy. W rezultacie rozłam między opozycją pozasystemową a przeciętnym Rosjaninem dramatycznie wzrósł. Drugim wyzwaniem jest to, że ci polityczni emigranci są często postrzegani przez rosyjską elitę jako przedstawiciele zachodnich interesów, a nie niezależni aktorzy. Są oni postrzegani jako zachodnie narzędzie do demontażu obecnego państwa rosyjskiego, a nie tylko reżimu. Takie postrzeganie utrudnia im utrzymywanie kontaktów wewnątrz Rosji, zwłaszcza gdy otwarcie mówią o klęsce Rosji, cenie, jaką trzeba zapłacić za zbrodnie wojenne itp." - mówiła o tym wspominana poprzednio Tatiana Stanowaja.

Tak więc z problemem dostępu do źródeł trzeba sobie zdawać sprawę i tym samym z rosnącego stopnia trudności w opracowaniu szerszych analiz i komentarzy dotyczących Rosji. Niestety nie możemy także polegać na oficjalnych danych statystycznych, które uległy znacznemu zafałszowaniu i przypominają bardziej te pochodzące z okresu istnienia ZSRR. I dotyczy to wszelkich innych danych, z czego zdaje sobie sprawę także często wspominane jako źródło, Centrum Lewady, od 2016 roku figurujące na rosyjskiej liście "agentów zagranicznych". W jednym z ostatnich artykułów Centrum Lewady broni się jednak przed zarzutami o zatajanie przez respondentów badań faktycznego stanowiska wobec badanych zagadnień.

"Nasi krytycy najwyraźniej nie występują w roli respondenta. Wymyślają więc własną sytuację wywiadu (rzekomo są zatrzymywani na ulicy i przesłuchiwani przed kamerą lub przeprowadzają rozmowę telefoniczną), a następnie wyobrażają sobie własne reakcje na pytania o Putina i SWO [Specjalna Operacja Wojskowa - rosyjski eufemizm dotyczący określenia wojny na Ukrainie - przyp. red.]. I z dumą informują, że w takiej sytuacji nie powiedzieliby prawdy. Na tej podstawie dochodzą do wniosku, że nikt nie powiedziałby prawdy.(...) A z tego wynika ich wniosek, że owi "wszyscy" kłamią w sondażach, więc wyniki sondaży są fałszywe, a ich publikacja jest niezamierzonym (a może zamierzonym?) wprowadzaniem opinii publicznej w błąd i dawaniem władzom złudzenia, że mają powszechne poparcie.(...) W międzyczasie Centrum Lewady, jak podano we wszystkich komunikatach prasowych, wykorzystuje do tych badań bezpośrednie wywiady indywidualne z respondentami w ich miejscu zamieszkania. Metoda ta jest złożona i kosztowna, ale wykazała największą wiarygodność w kontekście rosyjskich miast i wsi." - napisał Aleksiej Lewinson. Jednak znów, nawet przy najlepszych chęciach, wyniki badania opinii publicznej w Rosji, w mojej ocenie, należy odbierać w sposób bardzo ostrożny, bo nawet od negatywnej oceny władz do jakże często wieszczonego bezpodstawnie przez wielu, wybuchu społecznego niezadowolenia jest bardzo długa droga.

I to zaprowadziło nas do ostatniej, trzeciej fiszki. O "niedzielnych ekspertach" mówił w wywiadzie Wojciech Konończuk, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Z jednej strony, rzeczywiście mamy duży problem, nie tylko zresztą w Polsce, z zalewem dezinformacyjnym, czemu zresztą sprzyja demokratyzacja mediów i wpływ platform społecznościowych. Jednocześnie niebagatelnym czynnikiem jest klikalność, a tym samym nośność informacji - zresztą czynnik znany od początku dziejów dziennikarstwa, gdyż przynosi on wpływy finansowe. I tutaj, jako że "koszula bliższa ciału", muszę wspomnieć o przypadku naszego portalu. Bo gdybyśmy, jako mały zespół pasjonatów, zwracali uwagę przede wszystkim na ten aspekt, ten projekt nigdy nie powstałby. Dlatego jest to projekt obywatelski, podobnie zresztą jak nasz śląski przykład w osobie Karola Miarki (ojca), aby publikować utrzymujemy się z innych źródeł.

Tutaj dochodzimy do pewnej mojej uwagi, o której chcę wspomnieć. Doktor Beata Górka-Winter słusznie zauważa "Każdy z nas jest w stanie opanować zaledwie ułamek wiedzy o świecie. A najlepsze ekspertyzy powstają w wyniku pracy zespołowej. Zawsze.". Rozszerzmy nieco to pojęcie. Państwowe ośrodki analityczne mają zadanie dostarczać resortom rządowym szeroki zakres analiz eksperckich z dziedziny krajów, którymi się one zajmują. Z oczywistych powodów bywa, że te analizy nie będą dostępne dla ogółu. W tym momencie ogniwem pośredniczącym stają się publicyści, którzy, jak pisał ostatnio redaktor ERR Allan Aksiim, zwracają uwagę, że o ile historyczne analogie nigdy nie są doskonałe, to istnieją wzorce zachowań ludzkich, które od czasu do czasu się powtarzają i to one właśnie powodują, że dostrzegamy zapowiedzi pewnych wydarzeń.

Zapomniany już dzisiaj, Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś aforyzm w swoich "Myślach nieuczesanych" - "Ci, co mają szersze horyzonty, mają zazwyczaj gorsze perspektywy". W naszych rodzimych polskich warunkach aforyzm ten brzmi szczególnie gorzko, gdyż z jednej strony, dostrzegamy potrzebę edukowania społeczeństwa, które dzięki dostarczanej wiedzy eksperckiej, staje się bardziej odporne na działania dezinformacyjne, z drugiej strony - nieco bardziej zazdrośnie traktujemy tych, którzy wydają nieco inne opinie na podstawie własnych źródeł. Temat ten jest zresztą znacznie większy, gdyż pamiętam jeszcze z okresu zajmowania się organizacjami pozarządowymi, iż kwestia traktowania lokalnych NGO, także wpisywał się w ten schemat. Warto więc, co pozostawiam Czytelnikom do rozważenia, aby znaleźć rozsądny środek i docenienie roli synergii, w postaci akceptacji tak działań ekspertów, jak i tych, którzy patrząc pod nieco innym kątem, dostrzegają niuanse naszej rzeczywistości i przekazują ją w rzetelny sposób odbiorcom.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021