Zdjęcie: Pixabay
05-03-2024 09:30
"Można by powiedzieć, że jedynym krokiem Zachodu naprzód we właściwej ocenie Sowietów jest narastające, instynktowne wyczucie niebezpieczeństwa idącego ze Wschodu i zagrożenia bytu nie tylko państw, ale i całych społeczeństw zachodnich. Organiczną skłonność do popełniania błędów w dużej mierze potęguje dynamiczność Sowietów. Niezrozumiałe i zaskakujące Zachód posunięcia sowieckie, z jednej strony wywołują konsternację i dużą stratę czasu na wzajemne konsultacje, z drugiej zaś strony, jako planowo przygotowane chwyty, wpędzają Zachód w sytuację zmuszającą do dalszego bronienia się przy pomocy połowicznych rozwiązań. (...) Reasumując, błędy polityki zachodniej wobec Rosji stały się zjawiskiem stałym i naturalnym i trwać będą tak długo, jak długo dynamizm zachodniej cywilizacji nie zacznie górować nad sowieckim komunizmem." - napisał w 1953 roku Włodzimierz Bączkowski w artykule "Zachód i komunizm", publicysta, którego przedstawiać nie trzeba i do którego, co jakiś czas, wracam.
Miniony tydzień to właśnie żywe nawiązania do powyższego cytatu, swoistego déjà vu, które część świadomych powtórzonego cyklu historycznego przyjmuje albo z rezygnacją, albo z rzeczową analizą problemu. To właśnie pod taki mechanizm posowieckiego ujęcia propagandy wobec Zachodu należy wpisać wczorajsze wystąpienie Miedwiediewa. Polskiego odbiorcę oczywiście zainteresowało nie tyle to co mówił, ale mapa, która była przedstawiana w tle, w trakcie tej wypowiedzi.
"To co wiceszef Rady Bezpieczeństwa FR Miedwiediew zaprezentował dziś na Forum Młodzieży wykracza poza jego standardowy trolling. Jest elementem autoryzowanego przez Kreml przekazu, który jednocześnie jest elementem wojny psychologicznej z Zachodem i ekranem nastrojów na Kremlu. Oświadczył m. in. ,że: Celem Rosji na Ukrainie jest zmiana "nazistowskiego reżimu" w Kijowie a "cała Ukraina to Rosja". (...) Głównym adresatem tego przekazu jest Zachód. Brzmi on: Jeśli chcecie zatrzymać eskalację wojny w obliczu (nieuchronnego) zwycięstwa Rosji na Ukrainie to jest ostatni moment na rozmowy nie tylko o kapitulacji Ukrainy ale o nowej architekturze bezpieczeństwa. Kreml uważa,że Zachód jest na tyle pogrążony w wewnętrznym kryzysie, zmęczony wojną na Ukrainie i boi się eskalacji, że można będzie wymusić daleko idące ustępstwa. To przejaw myślenia życzeniowego Rosji, która jest świadoma własnych rosnących problemów i próbuje osiągnąć przesilenie w 2024." - napisał Marek Menkiszak, kierownik Zespołu Rosyjskiego OSW.
Ten znany nam przekaz nie jest dla nas - mieszkańców regionu byłej I Rzeczpospolitej - czymś niespodziewanym. Natomiast przy tej okazji chcę zwrócić Państwa uwagę, jakimi meandrami płynie tak przekaz Kremla, jak i skorelowanej z nim propagandy. Bo pojęcie imperialnej przestrzeni Rosji to jedno, ale włączanie w oskarżanie Zachodu o obecną sytuację postaci Immanuela Kanta, to już ekwilibrystyka szczególnego rodzaju. A takiego właśnie ujęcia dokonał Anton Alichanow, gubernator obwodu królewieckiego.
"Jest on [Immanuel Kant] bezpośrednio zaangażowany w konflikt zbrojny na Ukrainie", powiedział Anton Alichanow na forum politologicznym w piątek. Według niego, filozof z Królewca jest odpowiedzialny za "globalny chaos, globalną redystrybucję, z którą mamy teraz do czynienia". "Twórczość Kanta przyczyniła się do powstania „sytuacji społecznej i kulturalnej”, w której „Zachód naruszył wszystkie zawarte porozumienia” - czytamy w relacji. Są to słowa, które mają swój cel, gdyż jednocześnie są one chęcią podkreślenia całkowitego rozdźwięku między Zachodem a "ruskim światem".
Do zagrywki o podobnym znaczeniu doszło w minionym tygodniu w Naddniestrzu, a efekty tej rosyjskiej operacji manipulacji opinią zachodnich polityków trwały kilka dni, przez co stały się realnym obciążeniem dla władz Mołdawii. Z zamieszania tego postanowiła także skorzystać baszkan Gagauzji, które niespodziewanie pojawiła się w Moskwie.
Natomiast w tych ostatnich tygodniach, kiedy nastąpiło wyraźne ożywienie rosyjskiej propagandy, nie można nie zauważyć, że rosną obawy mieszkańców naszego regionu. W sposób szczególny dotyczy to Łotwy i Litwy, w mniejszym stopniu Estonii. Tak więc na Łotwie mieliśmy do czynienia z niemal książkowym przykładem z czasów jeszcze carskiej Ochrany, wykorzystania miejscowych przestępców co zasiania niepokoju, natomiast osobno, trwają przygotowania do odparcia wznowionego napływu migrantów na granicę z Białorusią. Pojawił się jednak jeszcze jeden element. A są to już zrozumiałe obawy społeczeństwa, które są także artykułowane przez media. Tak więc pojawiły się materiały o środkach ochrony dla cywili, o 72-godzinnym plecaku ucieczkowym, ale także nowe postulaty polityczne kandydatów w wyborach do PE. Do znaczenia tej fali medialnego niepokoju wrócę za chwilę.
Natomiast z naszego punktu widzenia, moim zdaniem warto zwrócić uwagę na kwestię cyberbezpieczeństwa, o którym mówił Varis Teivāns, zastępca szefa centrum ds. zapobiegania incydentom związanym z bezpieczeństwem technologii informatycznych (IT) „Cert.lv”. Według niego, mimo, że ataki były jeszcze bardziej wyrafinowane niż na początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, to udało się je odeprzeć. "Wspomniał również, że charakter cyberataków staje się falowy, ponieważ cyberatakujący, przeprowadzają je okresowo w odpowiedzi na określone wydarzenia, a także wtedy, gdy nadszedł czas, aby je przeprowadzić, ponieważ zasoby atakujących również nie są nieograniczone. Teivans zwrócił uwagę, że Łotwa, Litwa, Estonia i Polska stale znajdują się na szczycie listy krajów będących celem cyberataków, zwłaszcza tych pochodzących z Rosji. " - czytamy w artykule.
Osobny przypadek dotyczy Litwy. Jak wiadomo, atmosfera przedwyborcza nie sprzyja szczególnie poprawianiu nastroju społeczeństwa, które od dłuższego czasu znajduje się przecież pod naciskiem różnego typu rosyjskich operacji. W miniony piątek, w odpowiedzi na coraz częściej pojawiające się pytania, głos zabrała armia litewska.
"Widzimy potrzebę napisania tego oświadczenia, ponieważ do naszej skrzynki pocztowej wpadają kolejne listy z pytaniami od obywateli, a od jakiegoś czasu członkowie rodzin i przyjaciele pytają żołnierzy, a nawet umundurowany żołnierz został zapytany: "Kiedy nadejdzie wojna i co będę robić? W naszej działalności informacyjnej nigdy nie spekulujemy na temat przyszłości, ale zawsze możemy przedstawić fakty tak, jak je znamy.(...) Tak więc odpowiedź na pytanie "Czy dziś/jutro/pojutrze będzie wojna na Litwie?" jest wystarczająco krótka: dziś nie ma sprzętu wojskowego skoncentrowanego na granicach Litwy z wrogimi państwami, a zatem drugie kryterium - zamiar jego użycia - również nie jest spełnione, więc wojny nie będzie ani dziś, ani jutro" - napisano w oświadczeniu.
"Wreszcie, co najważniejsze, przygotowanie do wojny jest najbardziej bezpośrednią drogą do pokoju, nie tylko zgodnie z łacińskim przysłowiem, ale także zgodnie ze zdrowym ludzkim rozsądkiem. Przygotujmy się na wojnę, której dziś nie będzie, aby nie było jej ani jutro, ani pojutrze. I wspierajmy Ukrainę, gdzie wojna toczy się dzisiaj". A tego samego dnia, kandydująca na urząd prezydenta premier Ingrida Šimonytė stwierdziła, że polskie przepisy prawne uniemożliwiają udzielenie pomocy wojskowej Litwie. Padły słowa premier, z których zresztą musiała się tłumaczyć i to nawet mimo ich potwierdzenia przez ministra Gabrieliusa Landsbergisa.
I chcę tutaj zwrócić Państwa uwagę na dość szczególny, a mało zauważalny, od razu, fakt. W tej dyskusji, która szeroko przetoczyła się przez litewskie media, jak też swoje opinie w niej wyrazili politycy tego kraju, to Polska, a nie Niemcy - vide np: niemiecka brygada - jest wskazywana jednoznacznie na głównego gwaranta bezpieczeństwa kraju. Tak, wspominam o tym oczywistym fakcie, ani od dziś, ani od miesięcy, ale od lat. To właśnie te kwestie cały czas potwierdzają, jak silne są fundamenty ścian, które cały czas powstają - czy tego chcemy, czy nie. To właśnie wydarzenia będą, w mojej ocenie, katalizatorem zmian i to w bliskiej, niż dalszej perspektywie. Pytanie, jak i w jakim stopniu odpowiedzą na te wyzwania politycy zainteresowanych krajów, to także zależy od zainteresowania naszych społeczeństw. Dobrym pomysłem byłoby przeprowadzenie na początek badań socjologicznych w tej kwestii.
Natomiast wracając do atmosfery niepokoju, przytoczę słowa Jānisa Sārtsa, dyrektora Centrum Doskonałości Komunikacji Strategicznej NATO w Rydze. "W przestrzeni informacyjnej dzieją się obecnie dwie równoległe rzeczy. Jedną z nich jest dyskusja wśród zachodnich przywódców i ekspertów na temat zagrożeń dla Europy, jeśli nie zostaną podjęte dalsze działania w celu obrony Ukrainy. Równolegle jednak rozwija się w dużej mierze rosyjska operacja informacyjna, która próbuje stworzyć przesłanie, że Rosja wygra, Ukraina przegra, a następnie Rosja zaatakuje NATO, w tym kraje bałtyckie. Równolegle można również usłyszeć i zobaczyć w wiadomościach różne akty sabotażu dokonywane przez ludzi bezpośrednio lub pośrednio powiązanych z Rosją - w celu wywołania zamieszania, strachu i obaw o bezpieczeństwo. Oczywiście jasne jest, że świat nie stanie się bezpieczniejszy, istnieją różne zagrożenia i będą one rosły w przyszłości. Musimy być tego świadomi, ale nie ma powodu do paniki, absolutnie żadnego. Wszystko to zostało zrobione celowo, aby stworzyć to tło emocjonalne dla stanu niepokoju."
Bardziej dobitnie wyraził się wczoraj na ten temat prezydent Litwy, Gitanas Nausėda. "Nie akceptuję wysiłków zmierzających do wywołania histerii w społeczeństwie. Albo wywołania taki lęku, że praca i życie ludzi zostaną praktycznie sparaliżowane. To nie ma sensu. Zagrożenia nigdzie nie zniknęły, zdajemy sobie z tego sprawę. Musimy jednak pracować w sposób skoncentrowany, reagować na zjawiska i procesy w normalny, adekwatny sposób, a co najważniejsze, nie wygłaszając apokaliptycznych oświadczeń, ale podejmując decyzje, które należy podjąć" - powiedział prezydent Nausėda, który zresztą potwierdził, że Polska i Litwa są gotowe wspólnie bronić się przed ewentualnym wrogiem.
Na koniec chcę jeszcze zwrócić uwagę na wydźwięk medialny, zwłaszcza w państwach bałtyckich, kwestii braku artykułowania naszego stanowiska. Niestety obserwując w tym trudnym czasie media państw bałtyckich, nie widać przedstawienia polskiego stanowiska w kwestii zasadności protestów i blokad rolniczych. W efekcie protesty, oceniane są w tych państwach, jako efekt rosyjskich operacji wpływu.
Zakończę także słowami Włodzimierza Bączkowskiego. "W okresie zjawienia się na horyzoncie widma rewolucji światowej Zachód przeżywał głęboki kryzys. Sceptycyzm wobec wszystkiego co humanistyczne łączył ze ślepą wiarą we wszystko, co jest ulepszeniem technicznym. Idee i ideały straciły siłę atrakcyjną i wydawały s:ę jednakowo szare jak koty w nocy. (...) Umysłowość człowieka zachodu z jego opanowaną wyobraźnią i niechęcią do syntez zwężała horyzont i prowadziła do patrzenia na dobę przełomu przez szkiełka "trzeźwego umiaru" i "zimnej racji".