Zdjęcie: Flickr
14-03-2024 08:46
Echa opisywanego wczoraj ataku w Wilnie wobec rosyjskiego opozycjonisty, Leonida Wołkowa, zatoczyły szersze kręgi w państwach bałtyckich i jak donoszą media, pod tym względem najwyraźniej rosyjski atak odniósł pewien skutek. W Estonii, gdzie mieszka kilku rosyjskich dysydentów, wzrosły obawy co do ich bezpieczeństwa.
Arkady Babczenko, którego Rosja uważa za zagranicznego agenta, terrorystę i ekstremistę, kilka lat temu otrzymał azyl w Estonii. Obecnie angażuje się w pomoc Ukrainie i martwi się o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich. „Szczególnie przestraszyłem się około półtora miesiąca temu, kiedy na e-mail naszej organizacji pozarządowej SAB UA przyszła wiadomość z groźbami na adres mojej córki. Grozili, że ją porwą, zgwałcą i zabiją. To był pierwszy mail, potem przyszedł drugi” – powiedział rosyjski dysydent Arkady Babczenko.
Według Joosepa Kaasika, zastępcy sekretarza stanu ds. bezpieczeństwa wewnętrznego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w Estonii nie ma powodów do niepokoju. "Jeśli mówimy o ataku na Litwie, to oczywiście celem wielkiego sąsiada jest przestraszenie ludzi. To może zdarzyć się wszędzie, ale Estonia nie ma powodu do obaw. Jako służby, jesteśmy na miejscu" - powiedział Kaasik.
Kaasik uważa, że policja przeanalizuje sprawę Babczenki w świetle tego, co wydarzyło się na Litwie. Przed wojną Babczenko rozważał uzyskanie pozwolenia na broń do samoobrony. Ale jako obywatel Rosji nie do tego prawa."Jeśli państwo estońskie uważa, że to drobnostka, której nie warto badać, to chciałbym mieć możliwość obrony. Wiem, ilu jest tu agentów Putina i zwolenników rosyjskiej agresji, więc jest to uzasadniony krok. Ale chciałbym, żeby były jakieś wyjątki od tej reguły" - powiedział Babczenko.