geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Zniszczony czołg rosyjski pod Czernihowem fot. DO USZ Północ

Zyski i straty

Michał Mistewicz

15-03-2022 09:30


Mijają już niemal trzy tygodnie wojny na Ukrainie, gdzie śmierć ludności cywilnej i zniszczenia zadawane infrastrukturze cywilnej zaczynają niewiele różnić się od podobnych tragedii, widzianych już na tych ziemiach niemal 80 lat temu. Do rangi symbolu zniszczenia miast urasta ukraiński Mariupol, który dołączy niestety do zapominanych już ostatnich przykładów, jak chorwacki Vukovar czy bośniackie Sarajewo. To przecież już w tych czasach, w których historia miała już się zakończyć, na oczach Europy i świata dokonywał się faktyczny akt masowego zabijania i niszczenia.

Chorwacki Vukovar był oblężony przez 87 dni, Sarajewo przez 3 lata znosiło codzienne ataki artylerii i ostrzał snajperski, zanim tzw. wspólnota międzynarodowa raczyła zareagować. Prawo silniejszego wciąż skutecznie podmywa fundamenty idei, dla której powstała ONZ i inne organizacje międzynarodowe. Nie można się więc dziwić słusznym słowom ministra Zbigniewa Raua, który stwierdził wczoraj, że "Rosja uczyniła z Karty Narodów Zjednoczonych okrutny żart za sprawą wojskowej operacji, źle przeprowadzonej, która okazała się być strategiczną i taktyczną porażką. (...) Zamiast zapobiegać niepotrzebnej śmierci w swoich własnych szeregach, Kreml zaczął brać za cel ludność i infrastrukturę cywilną, by złamać ducha Ukraińców, co stanowi akt państwowego terroryzmu.".

Dzisiaj znów napiszę o rzeczach dla wielu oczywistych, jednak są to wskazówki, o których stale trzeba wspominać. Wiemy przecież o co w tej grze chodzi. Putin na dwa tygodnie przed atakiem powiedział "Chcę, żeby wreszcie mnie usłyszano". W optyce Putina, rachunek zysków i strat, może być zupełnie odmienny od postrzeganego przez świat zachodni. Wiemy przecież, że życie ludzkie w Rosji "od zawsze" nie było nic warte, stąd nie należy pokładać nadziei, aby i tym razem to podejście uległo zmianie. A stracony sprzęt?

Tu już jest nieco inaczej, ale wciąż na rachunku Putina zyski przeważają nad stratami. "Tylko bilans rosyjskich strat wynikających ze zniszczonego sprzętu bojowego, zablokowanego eksportu oraz utraconego PKB to kwota około 15 mld dolarów – szacuje Polski Instytut Ekonomiczny. Koszty mogą być jeszcze wyższe. Z londyńskiej giełdy wycofano udziały w rosyjskich spółkach na łączną kwotę 334 mld dolarów, a bank centralny Rosji utracił dostęp do ponad 345 mld dolarów rezerw. Jak szacują analitycy PIE, roczne straty gospodarki rosyjskiej na koniec 2022 r. przekroczą 250 mld dolarów.".

Natomiast po stronie zysków w takiej optyce Putina, można zaliczyć dwa fakty. Pierwszy dotyczy oświadczenia wiceministra gospodarki Ukrainy Denisa Kudina, który poinformował, że do 13 marca Rosja zniszczyła ukraińską infrastrukturę o wartości ponad 119 miliardów dolarów. Jednak ta kwota będzie nadal rosła. Ministerstwo Gospodarki przystąpi do liczenia pierwszych strat PKB Ukrainy w związku z wojną z Rosją dopiero w kwietniu. Wprawdzie mówi się, że nowy plan Marshalla dla Ukrainy ma przekroczyć 100 mld euro, to jednak już teraz wiadomo, że może to być za mała suma.

Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje spadek produktu krajowego brutto Ukrainy o co najmniej 10%, zakładając, że wojna zakończy się szybko, a Kijów otrzyma zagraniczne wsparcie gospodarcze dla jej odbudowy. Przy czym MFW nie ukrywa, że biorąc pod uwagę informacje z innych konfliktów zbrojnych, załamanie gospodarki może wynieść nawet od 25% do 35%.

Tak więc o ile nie doszło - dzięki odwadze i sile Ukraińców - do realizacji zasadniczego planu Putina, a więc instalacji marionetkowego rządu i ustalenia kolejnej bazy dla wypadu na Zachód, to "plan B", którego realizację już widzimy, polegać ma na zadaniu maksymalnych, możliwych zniszczeń, teraz już "przeciwnikowi". Tym samym, jak już to kiedyś wspominałem, Ukraina będzie, według Putina, stratą Zachodu, a nie Rosji. Stąd też wynika ostatnia retoryka prokremlowskich strategów mówiąca o wojnie Rosji z "Zachodem". O drugim fakcie, który być może Putin zapisał do zysków wspomnę na zakończenie.

Niezależnie od sytuacji, straty finansowe już powinny zaboleć i być może w końcu doprowadzą do realizacji dwóch scenariuszy. Pierwszy, najbardziej drastyczny, polega na jakiejś większej próbie zadania poważnych strat Ukrainie, polegającej, co niestety jest niewykluczone, na możliwości użycia taktycznego ładunku jądrowego, a co byłoby ekstremalnym rozwiązaniem, ale także możliwości masowego ataku lotniczego lub rakietowego. W ten sposób Rosja może chcieć zaakcentować swoją siłę w tej wojnie. Drugi scenariusz polegać może na zawarciu tymczasowego zawieszenia ognia i być może częściowego wycofania wojsk rosyjskich, po czym będziemy mieli do czynienia znów z utrzymywaniem przez Rosję przewlekłego konfliktu, na modłę tego co oglądaliśmy od 2014 roku.

Dlatego pojawił się wczoraj wpis ministra obrony Łotwy Artisa Pabriksa na Twitterze: "Uważam, że nadszedł czas, aby zwiększyć wsparcie dla obronności Ukrainy, ponieważ świat nie potrzebuje kolejnego zamrożonego konfliktu obejmującego tymczasowo okupowane terytoria ukraińskie. Dodatkowo jest to również pytanie o wiarygodność Zachodu i NATO dla wszystkich.". Warto zauważyć, że Artis Pabriks w minionym tygodniu, w wywiadzie dla Der Spiegel, wskazał na zmiany w najsłabszym z największych ogniw NATO w Europie, czyli Niemcy.

Zmiana w polityce obronnej Niemiec, a więc zwiększenie środków na obronę, zdaniem Pabriksa powinna być mądrze wydatkowana. "Niemcy powinni nam pomóc w zakupie broni, abyśmy mogli się bronić. Europa jest bezpieczna tylko razem. Nie stać nas na przykład na obronę przeciwlotniczą. Pilnie potrzebujemy lepszych systemów obronnych, takich jak THAAD, Patrioty lub porównywalne systemy z Europy. Tylko wtedy będziemy mogli obronić Rygę. Potrzebujemy również lepszej technologii celem obrony wybrzeża. Oczywiście cieszymy się, gdy sojusznicy wysyłają nam żołnierzy. Ale tak naprawdę potrzebujemy lepszego sprzętu i większej siły ognia. Nie musimy w tym celu czekać na UE - to także można załatwić w ramach umowy dwustronnej." - mówił łotewski minister.

Jednak obok Niemiec, której z kolei dwuznaczną polityką wobec Rosji także warto się zastanawiać, nadal prymat głównego ramienia zbrojnego w Europie wiodą wojska amerykańskie. "Stany Zjednoczone ogłosiły wielkomocarstwową rywalizację z Moskwą i Pekinem, ale jak dotąd nie udało im się zgromadzić pieniędzy, kreatywności ani pilnej potrzeby, aby zwyciężyć w tej rywalizacji. Jednak prezydent Rosji Władimir Putin nieumyślnie wyświadczył Stanom Zjednoczonym i ich sojusznikom ogromną przysługę. Wyrywając ich ze stanu samozadowolenia, dał im historyczną szansę przegrupowania się i przygotowania do ery intensywnej rywalizacji - nie tylko z Rosją, ale także z Chinami - a w ostatecznym rozrachunku odbudowania porządku międzynarodowego, który jeszcze niedawno wydawał się zmierzać ku upadkowi." - napisali Michael Beckley i Hal Brands w artykule "Powrót Pax Americana?" dla "Foreign Affairs".

Według autorów, jednym z środków budowy sfery bezpieczeństwa i co byłoby zyskiem dla polityki amerykańskiej jest wzmocnienie sojuszników. "Stany Zjednoczone i ich główni sojusznicy powinni także zezwolić na transfery broni do potencjalnych państw frontowych, takich jak Polska i Tajwan, pod warunkiem, że zobowiążą się one do znacznego zwiększenia wydatków na obronę i przyjmą strategie wojskowe pozwalające zyskać czas na szerszą, międzynarodową reakcję.. Wszystko to będzie wymagało pieniędzy, które demokracje z trudem znajdują w czasach pokoju, ale nie wahają się wydawać w obliczu zagrożenia wojną. Stany Zjednoczone powinny zaplanować wydawanie około pięciu procent PKB na obronę w ciągu najbliższej dekady (w porównaniu z około 3,2% obecnie), co pozwoli im odpowiedzieć na agresję na jednym teatrze bez narażania się na atak na innych." - napisali autorzy.

Natomiast według białoruskiego publicysty Igora Lenkiewicza, rosyjską ceną za wojnę na Ukrainie, będzie pogrzebanie perspektyw dwóch głównych pretendentów do schedy po Putinie w tzw. operacji "Następca", czyli ministra obrony Siergieja Szojgu i mera Moskwy Siergieja Sobianina.

"Zakładając, że Putin i jego świta liczyli na szybkie zwycięstwo w wojnie ukraińskiej, obalenie Wołodymyra Zełenskiego i utworzenie jakiegoś marionetkowego rządu w tym kraju, kalkulowano to na wzrost popularności zarówno samego Putina, jak i jego ministra obrony Szojgu, który przeprowadził "błyskotliwą operację specjalną" w sąsiednim kraju. W tym przypadku należy jednak założyć, że wszyscy bez wyjątku doradcy prezydenta Rosji są całkowicie oderwani od rzeczywistości i trzymają się swoich własnych propagandowych narracji. A wszystkie informacje, jakie docierają do rosyjskiego kierownictwa, to kompletne bzdury, tworzone przez zupełnie niekompetentnych specjalistów. Nie można całkowicie wykluczyć takiej możliwości. Wygląda to jednak na bardzo nieprawdopodobny przypadek. Nie jest też wykluczone, że doradcy wszystko rozumieją, ale nie mają odwagi powiedzieć prawdy "carowi" w jego pseudohistorycznym obłędzie. W takiej sytuacji system jest skazany na upadek w najbliższej przyszłości." - napisał Lenkiewicz.

"Wojna ukraińska, podobnie jak druga wojna czeczeńska, dla jednych może być początkiem kariery, a dla innych upadkiem. Tyle tylko, że tym razem starcie między kremlowskimi frakcjami odbywa się poza granicami Rosji. Zgodnie z zaleceniami byłego doradcy Putina, Władysława Surkowa, który stwierdził, że "Chaos powinien być wyprowadzony na zewnątrz, tak jak to robią Stany Zjednoczone". I nie chodzi o to, że wojna została rozpętana wyłącznie w celu realizacji nowej operacji "Następca". Chodzi o to, że w taki czy inny sposób zostanie on wykorzystany przez różne klany bliskie rządowi rosyjskiemu do realizacji własnych interesów w walce o władzę. W najbliższej przyszłości ofiarami tej wojny może stać się co najmniej kilku rosyjskich polityków." - konkluduje publicysta.

Kończąc, chcę zwrócić uwagę na drugą pozycję na liście potencjalnych zysków Putina w tej wojnie. Co najmniej kilkuletnie wytrącenie Ukrainy nie tylko z realnej perspektywy członkostwa w UE, a o NATO nawet nie wspominając, będzie zapewne skutecznie wspierane przez lojalny w tej kwestii rząd Niemiec. Dlaczego? Tu już nawet nie chodzi o biznes, a raczej może o bardzo długoterminowe planowanie geopolityczne.

Ukraina, która, jak w to wszyscy wierzymy, obroni swoją niepodległość, tym samym, w przypadku wejścia do struktur europejskich, stałaby się znaczącym zagrożeniem dla wpływów Niemiec w UE. Zwłaszcza, że Ukraina na długo zapamięta lekcję obojętności wobec Kijowa i cynicznego lawirowania Berlina wobec Moskwy zaprezentowanego w ciągu minionego roku. A jeżeli do tego dodamy najwyższą możliwą cenę tak drogo obronionej niepodległości przez Ukrainę, co dla Niemiec oznacza potencjalne kłopoty i "wiele innych problemów", wobec jasnej linii rządu Scholza tzw. federalizacji Europy, oczywiście z faktyczną stolicą w Berlinie, to otrzymamy rosyjski obraz skutków tej wojny.

Dla Polski, bez podjętych przez naszych rządzących innych działań, oznaczać może jeszcze jedną stratę. Ukraina, poza tzw. życzliwą neutralnością, może być wyłączona z możliwości praktycznej pomocy sojuszniczej, czy to z powodu procesu odbudowy czy to z powodu niewykluczonej teraz opcji neutralności, bądź też z powodu dalszego utrzymywania napięcia na swojej granicy. A to może mieć ogromne znaczenie dla naszej przyszłości, bo Rosja wyciągnie wnioski z tej wojny. I w takich kategoriach rachunków geopolitycznych, należy myśleć już teraz.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024