Zdjęcie: Rzeka Prut Lilia Pantieliejewa Flickr
04-04-2023 09:30
"Dla Rumunii historycznymi sojusznikami była zawsze Francja i Niemcy, dla Bułgarii - Rosja i Niemcy. Rumuni są anty-rosyjscy i anty-węgierscy; Bułgarzy tradycyjnie pro-rosyjscy, anty-jugosłowiańscy i anty-greccy." - pisali w 1961 roku Zbigniew Brzeziński i William E. Griffith w artykule "O nową politykę wobec Europy Wschodniej". Nie sposób nie odnieść wrażenia, że te stereotypowe podejścia do roli aliansów, mają także pewne odzwierciedlenia w czasach współczesnych. A czytając zapowiedzi i relacje aktualnych wydarzeń, nie sposób nie przypomnieć sobie już zapomniane, średniowieczne tradycje homagium.
"Strefa wpływów nie musi być jakimś rodzajem uprzejmości oferowanej przez jedno wielkie mocarstwo drugiemu ponad głowami mniejszych, bardziej wrażliwych państw. Częściej jest to zwykły fakt, potwierdzenie znaczenia geografii i siły. Strefa wpływów to po prostu miejsce, w którym jedno wielkie mocarstwo potwierdza swoją dominację, a inne boi się lub nie chce jej rzucić wyzwania, ponieważ postrzegane koszty są po prostu zbyt wysokie. Rozważmy przypadek Afganistanu: w liście z 1869 roku rosyjski minister spraw zagranicznych starał się zapewnić swojego brytyjskiego odpowiednika, że Afganistan leży "całkowicie poza sferą, w której Rosja może być wezwana do wywierania swoich wpływów". Oba kraje sformalizowały później to porozumienie, a także wyznaczyły wyraźne granice tego, które państwo będzie miało wpływy w której części Persji, w Angielsko-Rosyjskiej Entencie z 1907 roku. Oba te porozumienia odzwierciedlały prostą rzeczywistość: Rosjanie nie wierzyli, że korzyści z walki z Brytyjczykami o Afganistan lub o kontrolę nad całą Persją będą warte kosztów. Niektórzy komentatorzy sugerują, że nie możemy akceptować takich układów, argumentując, że świat przeszedł od tych przestarzałych, kolonialnych idei do bardziej oświeconej epoki. Prawda jest jednak bardziej prozaiczna. Podczas jednobiegunowego okresu, okresu globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych, który nastąpił po upadku Związku Radzieckiego, Stany Zjednoczone po prostu nie musiały się zbytnio przejmować kwestią stref wpływów, ponieważ ich władza była niekwestionowana. Politolog Graham Allison ujął to zwięźle: Amerykańscy decydenci przestali uznawać strefy wpływów "nie dlatego, że pojęcie to stało się przestarzałe", ale dlatego, że "cały świat stał się de facto sferą amerykańską"." - napisała Emma Ashford na łamach "Foreign Affairs".
Wczoraj doszło do spotkania w Bukareszcie trojga polityków: kanclerza Niemiec Olafa Scholza, prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa i prezydent Mołdawii Mai Sandu. I nie w tym rzecz, aby komentować oficjalne komunikaty z przebiegu spotkania, bo bardzo często mają się one nijak do rzeczywistych tematów rozmów polityków. Niewątpliwie należy odnotować fakt, że w momencie kryzysu, dwie kwestie są kluczowe: bezpieczeństwo i gospodarka, a więc rozwijanie handlu ku korzyści zainteresowanych stron. Nieco na uboczu, a w pewnym nawiązaniu do konstatacji profesorów Brzezińskiego i Griffitha, warto wspomnieć, że spotkało się dwóch Niemców, gdyż Klaus Iohannis jest Niemcem (Sasem Siedmiogrodzkim), a przed objęciem urzędu prezydenta sprawował funkcję szefa Demokratycznego Forum Niemców w Rumunii. Z punktu widzenia historycznego jest to pewna ciągłość pochodzenia głowy państwa, gdyż pierwszy król Rumunii Karol I i jego następcy pochodzili z dynastii Hohenzollernów, choć połączenie to de facto zostało zerwane w 1916 roku, kiedy to Rumunia przystąpiła do wojny po stronie Ententy.
Wracając do wizyty kanclerza w Rumunii, spotkanie z prezydent Mołdawii, ma także pewne znaczenie praktyczne - Mołdawia jest beneficjentem programu wsparcia przez niektóre państwa UE, a któremu patronują właśnie Niemcy. Ale jest także jeden aspekt, na który wskazuje Kamil Cąłus, analityk OSW. "Trudno nie odnieść wrażenia, że poza wymiarem czysto praktycznym, jest to także swoista próba podkreślenia znaczenia Rumunii jako pośrednika w relacjach między Mołdawią a Zachodem i zbalansowania w ten sposób spotkania Sandu z Bidenem w Warszawie (gdzie gospodarzem był Polska)." - napisał ekspert. Z mojego punktu widzenia, to za takimi spotkaniami, stoi nie tylko chęć zapewnienia sobie wsparcia materialnego - w przypadku Mołdawii - ale także pozytywnego patronatu głównego rozgrywającego w Brukseli, dla wejścia w struktury UE, być może nawet szybciej od Ukrainy. Byłaby to więc pewna odmiana współczesnego homagium, wobec seniora w Berlinie.
To jedna kwestia. Jednak jest wciąż pewna sprawa, która do momentu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, była słusznie odnotowywana przez wszystkich zainteresowanych jako polityczna ciekawostka bazująca na nostalgii historycznej. Także co jakiś czas wznawiane badania opinii społecznej - o czym za chwilę - nie wskazywały na zainteresowanie społeczeństw. Chodzi oczywiście o temat ewentualności unii Rumunii z Mołdawią - realizacją snów wielu rumuńskich polityków, tzw. "Wielkiej Rumunii". I teraz warto odnotować, że od kilku miesięcy w tym temacie panuje znaczne ożywienie w krajach po obu stronach Prutu. Kilka razy wspominaliśmy na naszym portalu o różnego rodzaju politycznych "balonach próbnych", które pojawiły się w tym roku. Tymczasem debata na ten temat w Mołdawii nabiera rozpędu.
„Unia Besarabii z Rumunią w 1918 roku była naturalnym procesem historycznym. Wydaje się jednak, że w ciągu 100 lat od tego ważnego wydarzenia dwa państwa rumuńskie, które dzieli granica na rzece Prut, ponownie stoją przed ważną decyzją. Procesy, które miały miejsce od połowy XIX wieku, były absolutnie naturalnymi wydarzeniami historycznymi i powinny mieć naturalny koniec. Z pewnością powinniśmy być bardzo ostrożni, ale zdecydowani, jeśli chodzi o przywrócenie prawdy historycznej i wybór, którego Republika Mołdawii musi dokonać w tych bardzo trudnych okolicznościach. Widzimy, że to, co dzieje się na Ukrainie, nie jest wcale przypadkowe. To są odwetowe próby Rosji i my też jesteśmy zaangażowani we wszystkie te procesy pośrednio, jeśli nie bezpośrednio” - stwierdził Igor Boțan, mołdawski autor i publicysta w czasie debaty medialnej.
Boțan zauważył, że ewentualna unia między Mołdawią a Rumunią powinna być skoordynowana z wielkimi mocarstwami. „Unia nie powinna szkodzić Rumunii, nie powinna być rekompensowana od wewnątrz. Z pewnością będą elementy i kwestie, które będą stanowić wyzwanie, ale nie powinny być tym elementem, który podważy cały proces i nie powinien być kwestionowany przez inne mocarstwa. Zdaliśmy sobie sprawę, że Rumunia, będąc członkiem NATO i UE, powinna omówić wszystkie te kwestie. Integracja europejska Mołdawii stwarza okazję do późniejszego omawiania tych problemów w innych okolicznościach. Tą kwestią trzeba się zająć. Sprawy idą w tym kierunku" – powiedział ekspert.
Warto i należy w tym miejscu przypomnieć niedawną inicjatywę przywrócenia nazwy języka rumuńskiego zamiast określenia "mołdawski", co wywołało nerwowe komentarze w Moskwie i powielanie ich w Mołdawii przez usłużne prorosyjskie partie Sor i sojusz komunistów i socjalistów. "Przemyślana polityka państwa tożsamościowego otworzy przed mołdawskim społeczeństwem szczególne perspektywy rozwojowe, także w zakresie emancypacji narodowej, która oznacza jedność języka i tożsamości Rumunów z obu stron Prutu. Tylko w ten sposób zakończy się rosyjskie zagłuszanie tożsamości w Republice Mołdawii oparte na propagowaniu polityki antyrumuńskiego mołdawizmu, a Mołdawia na wschód od Prutu w pełni powróci do swojej naturalnej rumuńskiej tożsamości, całkowicie przezwyciężając przekleństwo dwustuletniego zagrożenia podbojem przez wschodnie imperium." - napisał mołdawski publicysta Anatol Țăranu.
Na takiej fali płyną także mołdawskie partie, jak Europejska Partia Socjaldemokratyczna (PSDE), która opowiada się za zjednoczeniem Mołdawii z Rumunią. "Dzisiaj, będąc w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy, nie jesteśmy już od strony ekonomicznej stabilni i potrzebujemy silnego partnera. Nasz zespół opowiada się za integracją z Unią Europejską i mamy tu dwie możliwości - długą ścieżkę i krótką ścieżkę. Długa droga to integracja z Unią Europejską w klasyczny sposób. Związek infrastrukturalny z Rumunią to krótka droga do stania się państwem członkowskim Unii Europejskiej i korzystania z norm prawnych, abyśmy czuli się Europejczykami w Mołdawii" - powiedział Ion Sula, szef PSDE.
Nie sposób także nie wspomnieć niedawnej wypowiedzi byłego premiera Rumunii Ludovica Orbana, który powiedział, że zjednoczenie z Rumunią oznaczałoby automatyczną integrację Mołdawii z Unią Europejską i NATO. Zdaniem rumuńskiego polityka, zjednoczenie obu państw powinno nastąpić jedynie w wyniku referendum przeprowadzonego po obu stronach Prutu, "w sprzyjającym kontekście międzynarodowym". Natomiast w minionym tygodniu, rumuńska senator Diana Iovanovici Șoșoacă, która podlega sankcjom nałożonym przez Ukrainę i jest marginalnym choć głośnym przypadkiem polityka, złożyła w parlamencie kolejny projekt ustawy "O zjednoczeniu Mołdawii i Rumunii", który m.in. przewiduje aneksję ukraińskich terytoriów.
Jednak, jak każdy geopolityczny medal, ma on dwie strony: to co dopuszczalne jest przez elity, słabo przyjmowane jest przez społeczeństwo. Bo, jak podają różne badania opinii publicznej, społeczeństwa obu państw nie są na razie zainteresowane takim scenariuszem unii. Zacznijmy jednak od podstaw: 39% Rumunów uważa, że w przypadku ataku Rosji na Mołdawię, Rumunia powinna wesprzeć ten kraj militarnie, a 47% uważa, że takiego wsparcia nie należy udzielać. "Po raz kolejny widać tu rozstrzał między romantycznym "Mołdawianie to Rumuni" a pragmatyką bezpieczeństwa. Podobnie jest w przypadku pytania o zjednoczenie Rumunii i Mołdawii, które Rumuni popierają masowo, ale którego kosztów finansowych ponosić raczej nie chcą." - napisał Kamil Całus.
Jednak mniejsze jest zainteresowanie unią w Mołdawii - choć wyniki cały czas ulegają zmianom: w latach 2016-2018 liczba zwolenników związku dwóch państw przewyższała przeciwników (55% za wobec 45% przeciwko), jednak ostatnio zwolenników jest mniej (35% - listopad 2022). I teraz ciekawostka: do 2021 r. obywatelstwo rumuńskie uzyskało ponad 642 tysięcy Mołdawian, a na rozpatrzenie czekało kolejnych 60 tys. wniosków. Z szacunków wynika również, że około jeden na czterech obywateli Mołdawii ma również obywatelstwo rumuńskie. Dla przypomnienia: od 1991 roku, aż do chwili obecnej liczba ludności tego kraju zmniejszyła się o półtora miliona, przy czym głównym powodem jest emigracja.
Jednak społeczeństwa, przy odpowiedniej i przemyślanej, ale zapewne kosztownej kampanii, można przekonać do swoich racji. Kolejnym nierozwiązanym problemem jest Naddniestrze oraz Autonomia Gagauzji, gdzie z kolei powoli rosną wpływy tureckie. I kolejny czynnik: na przeciwdziałanie "rumuńskiemu ekspansjonizmowi" wskazywał ujawniony przez media rosyjski dokument dotyczący zwiększenia wpływów Rosji w Mołdawii, a który był jednym z powodów ogłoszenia przez prezydent Sandu możliwości rosyjskiej interwencji.
Czy i takie scenariusze są omawiane przez polityków obu krajów, przy okazji, znacznie częstszych ostatnio, spotkań dwustronnych na różnych poziomach - tego nie wiemy. Jednak z wypadków ostatnich miesięcy, do których dochodzi w regionie, wypływa kilka wniosków.
Pierwszy wniosek dotyczy naturalnych kroków ku jedności tam gdzie jest to tylko możliwe, a głównym motorem jest poczucie bezpieczeństwa w większej grupie, w momencie kryzysu i czekającej nas co najmniej dekady niepokojów. Drugim wnioskiem jest już nasze własne homagium, które składamy wojnie, rozpatrywaniem rozwiązań uważanych dotąd za nieosiągalne z różnych przyczyn. Rozważamy możliwości, które dotąd albo były pomijane, albo przykryte piaskiem czasu czekały na swój moment dziejowy. Wciąż jednak pozostaje zagadką, czy będziemy potrafili z takich okazji skorzystać, nie częściowo, jak teraz, ale z pełnym zrozumieniem tej chwili.