geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Powraca stara Europa

Michał Mistewicz

22-03-2022 09:30


Tym powyższym, krótkim zdaniem komentarza mój kolega z śląskiego kręgu dyskusyjnego spuentował ostatnie doniesienia dochodzące z państw Europy Zachodniej, a dotyczące dyskusji o ukraińskich perspektywach wstąpienia do UE. Kolega miał oczywiście na myśli powrót do starych form rywalizacji i rozgrywania interesów pojedynczych państw, a które to dominowały przez wieki na naszym kontynencie.

Przy czym zaznaczę, że nie oznacza to automatycznie, dość częstego ostatnio, wieszczenia upadku struktury unijnej. Na to jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, choć z punktu widzenia historycznego trzeba przypomnieć zasadę, że rzeczy nagłe przychodzą jako suma wielu pęknięć, które przyspieszają w chwilach szczególnego napięcia. W tym komentarzu chcę się bliżej przyjrzeć sytuacji i wpływom Niemiec na aktualną sytuację tak Ukrainy, jak i omawianego przez nas regionu byłej I Rzeczpospolitej.

"Paul Anton de Lągarde, pisarz niemiecki, już w połowie XIX w. mówił o wielkiej Europie Środkowej od Dźwiny po Ren pod przewodnictwem niemieckim, jako warunku istnienia Niemiec, jako warunku wielkiej potęgi. Później wielu pisarzy i uczonych propaguje myśl pozyskania dla Niemiec dużych części Europy. Bardzo ważną mowę wygłosił w parlamencie Rzeszy 10 XII 1893 r. drugi kanclerz Rzeszy Niemieckiej, generał Leo von Caprivi. Generał Caprivi uzasadniał potrzebę ratyfikowania przedłożonych parlamentowi traktatów handlowych, tzw. traktatów Capriviego z Włochami, Belgią, Holandią, Serbią. Wygłosił mowę, której żadnemu historykowi nie wolno pominąć, jeśli chce  zrozumieć politykę Niemiec przed I wojną światową i podczas I wojny światowej. Generał Caprivi uzasadniał traktaty tym, że muszą one gospodarczo związać Niemcy z Austro-Węgrami, Włochami, Belgią, Holandią, gdyż wtedy Niemcy dostaną silną podstawę do rozwoju swojego przemysłu i handlu. Twierdził, że jest to sprawa narodowa i społeczna, że „musimy eksportować. Będziemy eksportowali towary, produkty naszego przemysłu, naszej pracy, albo będziemy eksportowali ludzi, gdy zabraknie dla nich miejsca w ojczyźnie, gdy nie znajdą w niej pracy i zarobków”. Motyw ten powraca wielokrotnie w literaturze określanej potocznie mitteleuropejską. Generał Caprivi powiedział też, że świat tak się rozszerza, że państwo, które było kiedyś w Europie mocarstwem odgrywającym dużą rolę, traci na znaczeniu, jeżeli nie jest państwem światowym." - napisał kiedyś jeden z najwybitniejszych polskich historyków zajmujących się historią Niemiec, prof. Janusz Pajewski.

Cóż, można uważać, że współcześnie, na tego typu teorie nie ma miejsca, a jednak w ciągu ostatniego czasu, byliśmy świadkami wyraźnych, a nie jak poprzednio tylko zakulisowych działań, które w sposób istotny potwierdzają wciąż, istnienie zamysłów Friedricha Naumanna, a także kanclerza von Bethmanna Hollwega, jako nie ogłoszonego wszem i wobec elementu programu działań niemieckiej polityki zagranicznej.

"Czwartek rano w Bundestagu był słabym punktem dla niemieckiej polityki zagranicznej, a także dla demokracji parlamentarnej. W poruszającym przemówieniu prezydent Ukrainy doniósł o Mariupolu, mieście które od pięciu dni jest ostrzeliwane bez przerwy, o mieszkańcach, którzy nie mogą uciec przed bombami i rakietami. Wołodymyr Zełenski błagał kanclerza Olafa Scholza o pomoc Ukraińcom. Dwie minuty po przemówieniu Bundestag zajął się swoimi sprawami, a kanclerz milczał. Wydawało się, że przemówienie Zełenskiego było tylko obowiązkiem do przepracowania deputowanych koalicji sygnalizacji świetlnej. Polityka niemiecka dała światu haniebny spektakl." napisała Claudia von Salzen.

Bomby spadają na kina, w których dzieci szukają ochrony, a my prowadzimy debatę o obowiązkowych szczepieniach – bez przyzwoitości, bez szacunku, bez godności” – powiedział Sepp Müller (CDU). „Zamiast udzielać odpowiedzi prezydentowi Ukrainy”. Lider CDU Friedrich Merz zapytał "jeśli nie teraz, to kiedy debata na temat Ukrainy byłaby odpowiednia". „Chcemy wiedzieć, panie Scholz, jak pan widzi tę sytuację i jakie konsekwencje wyciągają z niej Niemcy?” – powiedział w kierunku kanclerza - czytamy w "Die Welt".

I owszem kanclerz w końcu zabrał głos... pisząc trzy puste zdania na Twitterze: "Dziękuję prezydentowi Zełenskiemu za jego przerażające słowa w Bundestagu. Widzimy: Rosja toczy swoją okrutną wojnę każdego dnia, ze straszliwymi stratami. Czujemy się zobowiązani zrobić wszystko, aby dyplomacja miała szansę i wojna się skończyła”.

"Konieczność współpracy z Moskwą stanowiła jednak niezmienny element niemieckiej polityki zagranicznej. Było to założenie, podzielane we Francji, że nie jest możliwe zbudowanie silnej, stabilnej i zamożnej Europy bez Rosji, niezależnie od tego, czy uda się stworzyć dla tej współpracy podstawę ze wspólnych wartości. Kraj ten odgrywa bowiem tak istotną rolę jako członek Rady Bezpieczeństwa ONZ i grupy G8 oraz jako mocarstwo atomowe i europejskie, że musi współkształtować wszystkie ważniejsze decyzje. Politycy niemieccy przypominali doświadczenia najnowszej historii Niemiec i przebiegu procesu ich zjednoczenia, które znalazły odbicie w niemiecko-rosyjskim układzie o dobrym sąsiedztwie, partnerstwie i współpracy i zawartym w nim zobowiązaniu do współpracy na wielu płaszczyznach." - napisał Piotr Madajczyk (ISP PAN) w 2017 roku.

"Dostrzec można pewną zmianę, przezwyciężanie jednostronnego, geoekonomicznego postrzegania świata, pod wpływem nabierającej na sile dyskusji o wojnie hybrydowej. Wyraźnie uświadomiono sobie w kręgach politycznych, eksperckich i wojskowych, że Niemcy konfrontowane są z nowym wyzwaniem, na które nie były przygotowane." - napisał we wnioskach autor.

Cztery lata wcześniej, jeszcze przed zajęciem Krymu przez Rosję, z oceny OSW, wynikało, że w Niemczech brak jest pomysłu na relacje z Moskwą. "W Niemczech brakuje koncepcji dalszej współpracy z Rosją, zwłaszcza w sferze politycznej i w obszarze bezpieczeństwa. Powiązania gospodarcze, w tym personalne, są i pozostaną na tyle silne, a potencjał rosyjskiego rynku na tyle wielki, że niemieckie kręgi gospodarcze nie dopuszczą do konfrontacji między oboma państwami. Jednak wydaje się, że po stronie niemieckiej nie ma już takiej presji jak dotychczas na utrzymanie strategicznych i specjalnych relacji z Federacją Rosyjską za wszelką cenę.".

Optymiści twierdzą, że ostatnie działania Niemiec wobec Ukrainy, są dowodem na całkowitą zmianę podejścia Berlina nie tylko w kwestii rosyjskiej agresji, ale i przyszłych relacji z Moskwą. Moim zdaniem to za daleko posunięte wnioski. Bo ogłoszeniu, że Unia Europejska zwiększy pomoc finansową i dostawy broni dla Ukrainy, które zapowiedziała niemiecka szefowa dyplomacji Annalena Baerbock w Brukseli, towarzyszy już nieco mniej nagłośnione oświadczenie jej rządowej koleżanki, minister obrony Christine Lambrecht, która nie widzi dalszych możliwości przekazywania broni Ukrainie przez Bundeswehrę. "Możliwości działania za pośrednictwem Bundeswehry zostały wyczerpane" - powiedziała Lambrecht w wywiadzie dla radia Deutschlandfunk. Jednak aby zamazać tamte nieszczęśliwe przyznanie się, że magazyny Bundeswehry świecą pustkami, niemiecka minister wyskoczyła z pomysłem mikroskopijnego listka figowego w postaci "pięciotysięcznych sił interwencyjnych UE", który został przyjęty przez ministrów obrony UE.

W mojej ocenie, działania Niemiec są tylko łataniem dziurawej szalupy własnego bezpieczeństwa, najlepiej kosztem całej UE, a rola Ukrainy pełni tu niestety rolę "problemu dyplomatycznego". Wojna na Ukrainie jest wyraźnym kłopotem dla kanclerza Scholza, nieprzyjemnym zastopowaniem wprowadzenia w życia projektów, w tym opartych de facto o rosyjski gaz, zielonych fantasmagorii. Niestety, dla całej Europy, a przynajmniej na jakiś czas dla Berlina, będzie drożej, bardziej chłodniej, nieco mroczniej i nieco mniej wygodnie tak dla gospodarki, jak i polityki.

Taką problematyczną rolę Ukrainy w polityce Scholza dostrzega zresztą i prezydent Zełenski, który wezwał do działania na rzecz zerwania współpracy gospodarczej pomiędzy Berlinem i Moskwą. "Nie bądźcie sponsorami rosyjskiej machiny wojennej. Ani jednego euro dla okupantów!" - apelował w nagraniu wideo skierowanym do uczestników akcji poparcia dla Ukrainy w Berlinie.

"Uparty opór Ukrainy wobec inwazji zmienia Europę w jeszcze jeden sposób. Przypomina nam o kluczowym znaczeniu patriotyzmu i wspólnej tożsamości narodowej, która jest odczuwalna i wystarczająco silna, by skłonić mężczyzn i kobiety do oddania życia za ludzi, których nigdy nie spotkali. Żadne zdanie nie oddaje lepiej tego poczucia patriotyzmu i wzajemnych zobowiązań niż odrzucenie przez prezydenta Zelenskiego propozycji wywiezienia go z Kijowa: "Nie potrzebuję podwózki, potrzebuję amunicji". W tym jednym zdaniu kryje się istota narodu, który rozumie, co to znaczy być jednością. Ukraińcy uczą nas, czym naprawdę są te pierwsze zasady, tj. miłość do kraju, suwerenność narodowa i solidarność narodowa - trzy pojęcia, które zostały niemal całkowicie wyrugowane z zachodniego dyskursu politycznego. W tym jednym tragicznym momencie, gdy Ukraina przeciwstawia się Putinowi, cały bagaż postmodernistycznego zachodniego teoretyzowania na temat "globalizacji", "transnacjonalizmu" czy "postmodernizmu" zostaje obnażony jako to, czym zawsze było: intelektualnymi oparami oderwanymi od rzeczywistości." słusznie zauważa dr Andrew Michta.

A jest to kolejny kamyczek do ogródka postmodernistycznego budynku Urzędu Kanclerskiego przy Willy-Brandt-Straße 1 - jak wspominałem tydzień temu, pojęcia o których napisał amerykański ekspert, są kolejnym problemem na drodze budowania nowego mitu sfederalizowanego projektu UE, pod mniej lub bardziej wyraźnym dyktatem Niemiec. Dlatego też, podobnie zresztą jak inni politycy zachodnioeuropejscy, którym przykładem świeci premier Holandii Mark Rutte, według Berlina nie ma mowy o szybkiej drodze wstąpienia Ukrainy do UE.

Ta animozja i różnica w podejściu między krajami zachodnimi, a wykazującą jedną z najlepszych inicjatyw, dyplomacją Litwy było widać podczas wczorajszej wizyty premiera Rutte w Wilnie. Litwa wzywa do jak najszybszego przyznania Ukrainie statusu kandydata do UE. "Nie ma czegoś takiego jak przyspieszona procedura" - twierdzi Rutte. I jak w tej perspektywie nie podzielać obaw Wilna, które podobnie jak pozostałe kraje naszego regionu, zdaje sobie sprawę z faktu, że stanie się kolejnym celem Kremla, o czym wspominała Katrin Bennhold na łamach The New York Times.

W tej jakże trudnej sytuacji, bezlitosnych rosyjskich bombardowań ukraińskich miast, codziennej dzielnej postawie Ukraińców w obronie swojego kraju, codziennemu niepokojowi ukraińskich rodzin, które znalazły dach nad głową w przyjaznych krajach od Kiszyniowa po Tallinn, nie sposób nie zauważać, że jedyną powtarzaną od lat receptą na pokonanie azjatyckiego modelu rozgrywania Europy przez Moskwę, może być tylko przyjęcie punktu widzenia państw granicznych. Tym samym indywidualistyczne podejście, które dotąd charakteryzuje postawa krajów zachodnich, musi się zmienić.

Natomiast dla państw naszego regionu, niech będzie to kolejny wniosek, że tylko w sumie postaw wszystkich zagrożonych krajów należy szukać źródeł pierwszej pomocy. Budowanie i ożywienie relacji nie tylko społeczno-kulturalnych, ale także naukowych i przede wszystkim gospodarczych, traktując jako podstawę porozumienia obronne, powinno być głównym przesłaniem dla polityki regionalnej wszystkich tych państw.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024