Zdjęcie: Pixabay
22-10-2021 15:23
Administracja Bidena objęła urząd z jasnym i jednoznacznym priorytetem polityki zagranicznej: przeciwdziałaniem rosnącym Chinom. Publiczne oświadczenia administracji, jej wczesne dokumenty dotyczące planowania bezpieczeństwa narodowego i początkowe wyprawy dyplomatyczne sugerują, że odpieranie rosnących globalnych wpływów Pekinu będzie koncentrować się na bezpieczeństwie narodowym Waszyngtonu, obok zagrożeń transnarodowych, takich jak zmiana klimatu i pandemia COVID-19.
Z kolei kwestia, jak postępować z Rosją, zeszła na dalszy plan, wysuwając się na pierwszy plan dopiero w kwietniu, gdy rosyjskie wojska zgromadziły się na granicy z Ukrainą. Kryzys ten służył jako przypomnienie niebezpieczeństwa patrzenia w przeszłość Moskwy – jednak w lipcu prezydent Joe Biden wrócił do deklaracji, że Rosja „siedzi na szczycie gospodarki, która ma broń nuklearną, szyby naftowe i nic więcej”.
Biden nie jest pierwszym amerykańskim przywódcą, który myśli w ten sposób. Od zakończenia zimnej wojny politycy amerykańscy co jakiś czas sugerowali, że dni Rosji jako prawdziwej potęgi światowej są policzone. W 2014 roku John McCain, republikański senator z Arizony, nazwał Rosję „stacją benzynową udającą kraj”.
W tym samym roku prezydent USA Barack Obama odrzucił Rosję jako zwykłą „mocarstwo regionalne”. Niedługo potem Rosja z powodzeniem interweniowała w wojnie syryjskiej, ingerowała w wybory prezydenckie w USA w 2016 r. i włączyła się w kryzys polityczny w Wenezueli i wojnę domową w Libii. A jednak nadal postrzegana jest Rosja jako papierowy tygrys.
Artykuł Michaela Kofmana i Andrei Kendall-Taylor na łamach Foreign Affairs - link do całości w źródle