geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Zatrute ziarno

Michał Mistewicz

19-09-2023 09:30


"Zaczynały się od ogromnej nieufności z ich strony, silnych uprzedzeń. I dopiero potem, jak się rozkręcili przy obiedzie wieczornym, powiedzieli, co było tego przyczyną. Oni myśleli, że jesteśmy okropnie zadufani w sobie, że jesteśmy...
- polskie pany?
- Coś w tym sensie, a tu okazało się, że jesteśmy normalnymi ludźmi. Zaczęli wstawać, przemawiać, nie bacząc na  protokół dyplomatyczny. Bo według protokołu to najpierw ja jako gospodarz powinienem zabrać głos, potem ich premier itd. Ale oni nie potrafią zachować protokolarnej atmosfery. Nagle wstaje minister kultury Ukrainy i zaczyna śpiewać jakąś pieśń dla uczczenia tego obiadu. Ze strony Ukrainy i Białorusi jest wola dialogu i trzeba ją wykorzystać.
" - wspominał w rozmowie z Teresą Torańską, na łamach "Kultury" w 1992 roku swoje rozmowy z przedstawicielami Ukrainy i Białorusi, premier RP Jan Krzysztof Bielecki.


Ten fragment, choć dzisiaj z oczywistych powodów upływu czasu, stracił na aktualności, to jednak jest pewnym wskaźnikiem poziomu zniszczenia wielowiekowego dialogu, który nastąpił w całym XX wieku, a zwłaszcza w okresie komunistycznej zimy. Symbolem podziału były nie tylko linie zasieków na granicy między republikami ZSRR a Polską, ale co ważniejsze, granice mentalnościowe, które zostały narzucone przez sowieckie służby, w postaci obustronnych zresztą stereotypów, a więc utrwalenia w „ludziach radzieckich” poglądu „złego polskiego pana”, a po naszej stronie jedynego słusznego obrazu Ukraińca jako siepacza UPA. I niestety, choć mówimy w ciągu ostatnich dni o roli oligarchów, wielkich konsorcjach, przepływach pieniędzy, to istotny problem tkwi w głęboko tkwiącej w przestrzeni Ukrainy, jak i Białorusi, niechęci powodowanej lękiem, tym zatrutym ziarnem pozostawionym przez reżim komunistyczny.

Jeżeli Państwo zapoznają się z ostatnimi przemówieniami Łukaszenki, który w ciągu ostatnich lat, często wraca do narracji "białoruskiej niewoli pod polskim butem", to zauważą, jak głęboko tkwi ów stereotyp. Oczywiście Łukaszenka jest sprawnym propagandystą, jednak który nie mówi tego bez przyczyny - odwołuje się do wciąż istniejących, szczególnie w starszej części społeczeństwa, pokładów nieufności. I tak działa ten sowiecki model, czego przejawem są także dramatyczne w swojej krótkowzroczności, wypowiedzi niektórych ukraińskich ministrów.

Nie będę może powielał analiz i przyczyn obecnego problemu zbożowego - tutaj polecam zapoznanie się z artykułem Grzegorza Kuczyńskiego, a także inną analizą Wojciecha Konończuka, dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich. Głównymi przyczynami są doraźne interesy wielkich graczy, w których nie brak elementu ingerencji graczy zewnętrznych, w tym niewątpliwie rywalizacji poniekąd geopolitycznych. O poprzednich problemach na linii polsko-ukraińskiej informuje także wpis Macieja Pieczyńskiego, który przypomina jeszcze poprzedni problem transportowy, który Ukraina rozgrywała w bardzo "toporny" sposób.

Chcę jednak Państwu nietypowo naświetlić nieco inny punkt widzenia, który jak to często mam w zwyczaju, łączy historię i współczesność, a także spojrzenie nieco z punktu widzenia Ukrainy. Przypomnijmy więc polski handel zbożowy w okresie XVII wieku i jego czołówkę magnacką z majątkami na dzisiejszej Ukrainie. Sławny książę Jeremi Wiśniowiecki miał w połowie XVII wieku największy majątek w Rzeczypospolitej, w którego skład wchodziło, głównie na dzisiejszej Ukrainie, 38 tys. gospodarstw rolnych, przy czym wiele korzystało z możliwości wolnizny, która przyspieszała proces zasiedlania wielkich przestrzeni. Inny książę - Janusz Ostrogski zgromadził w swoim majątku 80 miast i 2760 wsi.  Majątki książąt Zbaraskich na Wołyniu i Bracławszczyźnie zajmowały powierzchnię kilkunastu tysięcy km2.

Sławny hetman Żółkiewski  posiadał około 80 wsi na Rusi Czerwonej, około 100 na Zadnieprzu, kilkanaście na Bracławszczyźnie, ponadto dzierżawił 13 miast i 159 wsi królewskich. Roczny dochód z jego prywatnych włości i dzierżaw królewskich wynosił ok. 250 000 zł [około 85 milionów zł). Te majątki były niemal wyłącznie rolnicze. Nawet biorąc pod uwagę ówczesne prymitywne z dzisiejszego punktu widzenia rolnictwo, w 1618 roku, tylko przez port w Gdańsku, przeszło niemal 300 tysięcy ton zboża z całej Korony. Warto jednak także przypomnieć, że rola ówczesnej magnaterii nie sprowadzała się li tylko do czerpania zysków z handlu zbożem. Pełnili rolę lokatorów nowych miast i wsi. Na Wołyniu do połowy XVII wieku lokowano ponad 200 miast, z czego zrealizowano 106, a łącznie funkcjonowało 125 miast, które odgrywały ważną rolę w życiu społeczeństw lokalnych. Jednak co najistotniejsze, szlachta i magnateria pełniła także rolę strażników granic.

Między historią I Rzeczpospolitej, która rozdarta została w 1795 roku, a współczesnością, jest długi okres niewoli, przelanej krwi, wykorzystywania przez obce imperia, a także długi okres samotności samych Ukraińców. Ruch odrodzenia lat 90 nie mógł być lekiem na wszystkie problemy, w tym grzechy nawyku korupcji, które także są owocem zatrutego ziarna poprzedniej epoki. "Hektary dostali urzędnicy, oligarchowie, członkowie ich rodzin, pracownicy, kierowcy, kochanki, a nawet ochroniarze. Powstała cała kasta uprzywilejowanych" – mówił w 2021 roku Roman Leszczenko, ówczesny minister polityki agrarnej i żywności Ukrainy.

"Za rządów Wiktora Janukowycza rozkradano grunty przeważnie na południu i wschodzie Ukrainy. Ich nie interesowała zwykła ziemia rolna, ale ta, która ma złoża, np. węgla, metali czy gazu łupkowego. Po rewolucji na Majdanie władzę w kraju objęła grupa z Winnicy na czele z prezydentem Petrem Poroszenką. Za jego rządów rozkradziono setki tysięcy hektarów ziemi w różnych częściach kraju. Mamy do czynienia z największą aferą w historii niepodległej Ukrainy, która już niebawem ujrzy światło dzienne. Będzie oznaczała koniec kariery dla wielu polityków nad Dnieprem." - mówił Leszczenko. O ciągłych problemach korupcyjnych świadczą także ostatnie afery w zakresie systemu mobilizacji, jak i nieoficjalne okoliczności odejścia kierownictwa MON.

Wracając więc do współczesności, jak to wygląda dzisiaj? Pierwsza trójka prywatnych konsorcjów rolnych łącznie posiada 1 mln 345 670 hektarów ukraińskiej ziemi rolnej - co daje powierzchnię większą od województwa śląskiego a nieco mniejszą od lubuskiego. Pozostałe siedem miejsc czołowej dziesiątki zajmują firmy z USA, Holandii, Luksemburga, Arabii Saudyjskiej - co łącznie z pierwszą trójką daje powierzchnię niemal Wielkopolski. Przypomnę o jakiej skali mówimy - mowa o powierzchni tylko ziemi rolnej. I jak obecnie wyglądają twarze pierwszej trójki właścicieli ziemi rolnej na Ukrainie - współczesnych, tylko majątkowych, odpowiedników Wiśniowieckich, Ostrogskich czy Koniecpolskich?

Andrij Werewski - prezes zarządu Kernel SA - wiosną 2013 r. magazyn Fokus z majątkiem 1,247 mld USD uplasował go na 13 miejscu w rankingu 200 najbogatszych ludzi na Ukrainie. Przez kilka lat był deputowanym Rady Najwyższej z ramienia prorosyjskiej Partii Regionów.

Ołeh Bachmatiuk - założyciel UkrLandFarming, w marcu 2011 r. amerykański magazyn Forbes ocenił majątek Bachmatiuka w wysokości 1 mld USD - było to 7 miejsce wśród ukraińskich miliarderów. Trzeba wspomnieć, że występował jako podejrzany w sprawach o defraudację, natomiast w marcu tego roku ukraiński Najwyższy Sąd Antykorupcyjny (WAS) wydał nakaz aresztowania biznesmena pod zarzutem przekupstwa urzędniczego. Sąd w Austrii, gdzie mieszka Bachmatiuk, odrzucił możliwość jego ekstradycji.

Jurij Kosiuk - chyba najbardziej pozytywna postać z tej trójki,  założyciel MHP SE - ukraińskiej firmy rezydującej na Cyprze, w 2016 roku plasował się w pierwszej piątce rankingu najbogatszych Ukraińców. Przez kilka lat pełnił rolę doradcy prezydenta Poroszenki (2014-2019 - na ten okres rezygnował z funkcji szefa firmy), w okresie pełnoskalowej wojny aktywnie działa na rzecz pomocy wojsku oraz uchodźców. W 2008 roku otrzymał tytuł Bohatera Ukrainy za wspieranie działalności rolniczej.

Ten obraz obustronnego spojrzenia na przeszłość i współczesność, musimy mieć na uwadze, kiedy będziemy rozważać poważniejsze tematy, jak możliwość bliższego sojuszu międzypaństwowego, który nakreślałem już dawno, a wczoraj na ten temat został opublikowany artykuł Marka Budzisza w "Europejskiej Prawdzie". Jeżeli mając wiedzę tak o problemach wewnętrznych Ukrainy, jak i mentalnościowych elit, to zdajemy sobie sprawę z ogromu pracy, którą należy wykonać, aby myślenie w kategorii strategii, a nie krótkoterminowych zysków, które zwykle przynoszą długoterminowe kłopoty, zagościło nad Dnieprem.

"Wszyscy mówimy o blokowaniu zboża i zapominamy, kto pomaga w dostarczaniu energii elektrycznej. Gdzie są główne węzły logistyczne, przez które sprzęt i amunicja są wysyłane na Ukrainę? Teraz nie skupiamy się na kobietach i dzieciach, które przeżyły, ponieważ spotkały się z humanitaryzmem na naszej zachodniej granicy. Teraz najważniejsze są kombajny i poziom zastrzyków dla polskiej gospodarki ze strony pracujących Ukraińców. W tym tempie możemy dojść do wniosku, że to Ukraińcy ratują Polaków przed kryzysem gospodarczym, a nie Polacy ratują Ukraińców przed śmiercią.Czy naprawdę jesteśmy gotowi traktować Polaków tak, jak traktują nas Madziarzy? Ponieważ teraz na horyzoncie ukraińskich mediów pojawia się perspektywa przejścia od dobrosąsiedzkich stosunków i przyjaźni do tak zwanej Realpolitik w jej najbrzydszych formach. Przede wszystkim chodzi o wezwania do "dogadania się" z Warszawą w Brukseli, tak jakby tam byli nasi "wpływowi przyjaciele i partnerzy", a Polacy nic nie robili, tylko wkładali nam kij w szprychy." - napisał ukraiński publicysta Nazar Kiś.

"Eksport z Polską większy niż przed wojną.  Tym dziwaczniejszy wydaje się spór o zboże. Trochę jak niezłomna kolejka ciężarówek na granicy. Dziś ciągnęła się przez 25 km.  Dajemy sobie radę z ruską  wojną,  każdy w swoim wymiarze.  Ukraina na froncie, my pomagając do granic możliwości.  A potem padamy ofiarą  żenującej nieudolności, zblazowanych urzędników co to tylko potrafią powtarzać, że  nie da się. Rozgrywani przez kilku cwanych oligarchów na Ukrainie i wiecznie niezadowolonych, roszczeniowych grup rolników w Polsce. A potem jak zwykle  powiemy , że znowu nam się nie udało wybić z peryferiów Europy, bo  Niemcy, bo Bruksela, bo Paryż." - napisał Tomasz Wróblewski o swoich spostrzeżeniach z ostatniej podróży po Ukrainie.

Na koniec chcę wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie społecznym ostatnich problemów, który widać już nie tylko w Warszawie. Chodzi o zmianę nastawienia naszych rodaków wobec Ukraińców, a o czym wspomniała dr Beata Górka-Winter. Nerwowość elit zaczyna przekładać się powoli na relacje międzyludzkie. Z naszego punktu widzenia, warto odnotować, że już raz, podobne błędy mentalnościowe popełniła polska szlachta wobec możliwości współpracy z Kozakami, a którego rocznicę zawarcia "unii niespełnionych nadziei" w postaci Unii w Hadziaczu obchodziliśmy w sobotę. Popełnione wówczas i później błędy - z obu stron - pokutowały dla naszych narodów wielowiekowym uciskiem i potwornymi stratami. Pytanie, czy wszyscy będą potrafili wyciągnąć z tego wnioski, pozostawiam do rozważenia.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024