geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Wikipedia

Społeczeństwa a polityka

Michał Mistewicz

27-08-2024 09:30


Sierpień 1989 roku, na zewnątrz pogoda gorąca, w polskiej polityce, tworzy się nowy rząd Mazowieckiego, tymczasem dla dzieci tego okresu, nie był to do końca czas zabawy wakacyjnej. Pamiętam z tego okresu jedną z ostatnich kolejek "za czymkolwiek" - długą, podwójnie skręconą kolejkę, zachodzącą za bibliotekę, chętnych na zakup kawy w miejscowych delikatesach, w których rok wcześniej specjalnie wybito okienko w bocznej ścianie, do obsługi jednej z trzech kolejek. Pozostałe dwie stały za mięsem i tym "co rzucą popołudniu". Zwłaszcza w okresie wakacji dzieci wyręczały dorosłych w kolejkach sklepowych. Bywało ich dwie lub więcej w okolicznych sklepach: za cukrem, masłem, nawet za żarówkami. Choć kartek już nie było, bo ostatnie kartki na mięso zniesiono w lipcu tego roku, to nadal z żywnością, w tym na Śląsku, bywało wówczas krucho.

Nie zapamiętałem większych wydarzeń politycznych tego okresu poza szczególnie ożywionymi dyskusjami dorosłych na temat nowego rządu. Umęczone, a przede wszystkim skrajnie upodlone, polskie społeczeństwo pragnęło jakiejkolwiek zmiany na lepsze. Nie przypominam sobie, aby pojawiało się wówczas słowo "kapitalizm", najczęściej w rozmowach ulicznych pojawiały się zwroty "można otwierać biznesy" oraz "wreszcie można mówić co się chce". Chociaż pamiętam, że jeszcze w tym roku rozmawiając o przeczytanym artykule w "Dzienniku Bałtyckim" (wówczas ta pomorska gazeta rozchodziła się na Śląsku lepiej od miejscowej "Trybuny Robotniczej") o zbrodni katyńskiej, zwracano mi uwagę iż "lepiej o takich sprawach nie mówić".

Zanim przejdę do głównego tematu tego komentarza, wypada mi cofnąć się jeszcze o cztery lata, bodaj do maja 1985 roku. Wtedy to, niemal zupełnie dzisiaj zapomniany Marek Kotański, twórca "Monaru", społecznik zajmujący się osobami uzależnionymi, chcąc zwrócić uwagę społeczeństwa na ten ważny czynnik destrukcyjny zwłaszcza młodych ludzi, zorganizował ogólnopolską akcję "Łańcucha czystych serc". Niewątpliwie było to władzom komunistycznym na rękę, jednak skala akcji mogła owe władze zaniepokoić. Wtedy to w jednym czasie, Polacy połączyli dłonie w ludzkim łańcuchu od Bałtyku po Tatry. Do dzisiaj pamiętam ten ludzki łańcuch na rynku w Pszczynie. Atmosfera wspólnoty mówiła, że chodzi o coś więcej niż tylko kwestie uzależnienia.

Relacje o społecznej inicjatywie Kotańskiego dotarły przez szczelne, również wewnętrzne ścianki, puszki medialnej bloku państw Układu Warszawskiego do ówczesnego ZSRR. I chociaż dzisiaj o tym nie ma mowy, to w mojej ocenie niewykluczone, że właśnie ten polski przykład zrobił wrażenie na pomysłodawcach Bałtyckiego Łańcucha. Przypomnę, że wśród pomysłodawców byli działacze litewskiego Sąjūdisu z jej przewodniczącym, profesorem muzykologii Vytautasem Landsbergisem - do tej postaci jeszcze wrócę - oraz założyciele Estońskiego Frontu Ludowego (Rahvarinne) i Łotewskiego Frontu Ludowego (Latvijas Tautas fronte). Wszystkie te organizacje odrodzenia narodowego, korzystające z fali pieriestrojki,  w połowie lipca tego roku na spotkaniu w estońskiej Parnawie podjęły decyzję o akcji społeczeństw państw bałtyckich, okupowanych od 1940 roku przez ZSRR na mocy układu Ribbentrop-Mołotow, w którym znów dzielono także Polskę. Chcieli przypomnieć sobie i światu tę haniebną datę i żądanie swojej wolności.

Tak więc 23 sierpnia 1989 r. około dwóch milionów ludzi utworzyło łańcuch ludzki z Tallina do Wilna, aby wzywać do wolności od Związku Radzieckiego. Ile to jest dwa miliony ludzi? Ci, którzy byli na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 roku, pamiętają dwu i pół milionowe morze ludzi, którzy przybyli na spotkanie z papieżem Janem Pawłem II w czasie jego ostatniej pielgrzymki do kraju. O ile w Polsce przybywaliśmy dla osoby w wolnym już kraju, to jakże nie docenić odwagę i determinację ludzi, którzy w warunkach nadal totalitarnego państwa zdecydowali się wyrazić swoją ideę i wolę wolności. Łotysze twierdzą, że Bałtycki Łańcuch był widoczny z kosmosu.

Jak wspomniałem, tamten szczególnie gorący czas przemian lat 1989-1991 powodował, że nasz region byłej I Rzeczpospolitej był wulkanem energii. Przede wszystkim bezpiecznej energii, choć trzeba też przypomnieć iż Litwini przeżyli ciężkie chwile w momencie swojego odzyskiwania Niepodległości, czego dowodem byli polegli w czasie szturmu 13 stycznia 1991 r. w Wilnie oraz zamordowani strażnicy na granicy. Te wszystkie wydarzenia współgrały - na wolność wybijali się Białorusini i Ukraińcy. Te wydarzenia, jak Bałtycki Łańcuch również można zaliczyć do kategorii wspominanego tydzień temu "Białego łabędzia".

"W dniach poprzedzających Bałtycki Łańcuch moja mama naprawdę zaczęła wierzyć, że wydarzy się coś wielkiego i bezprecedensowego. Pomysł, że Estonia może stać się niepodległym państwem, był w tamtym czasie nowy i w pewnym sensie przerażający - nie mogliśmy sobie wyobrazić, co może przynieść ze sobą niepodległość. Wszyscy członkowie rodziny ze strony mojej matki byli dwukrotnie deportowani na Syberię, w 1941 i 1949 roku. Odebrano im domy, a moja babcia straciła rodziców i wychowywała się w sierocińcu. Niesprawiedliwość, udręka, ból - wszystko to było głęboko zakorzenione. Moją matkę dręczył czasami strach przed represjami, które mogły nastąpić." - wspomina Kärt Koppel.

Wszyscy byli bardzo zjednoczeni. To było coś wyjątkowego – nikt nie zmuszał ludzi, ale przyszli, złapali się za ręce i zrobili coś bardzo szczególnego. Czy wtedy rozumiałam powód, dla którego wszyscy się zebrali? Nie wiem. Teraz, oczywiście, rozumiem, że protestowano przeciwko paktowi Ribbentrop-Mołotow” – powiedziała Mairita Jirgensone z łotewskiej Valmiery, która miała wtedy niespełna 17 lat.

"Doświadczenie takiego rodzaju euforii, jakiego wtedy doświadczyliśmy,  prowadząc takie życie, jakie prowadziliśmy w czasach sowieckich, jest dzisiaj niemożliwe. Młodsze pokolenie prawdopodobnie nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak żyliśmy. To było jak lot do nieba, taka jedność, takie emocje i taka koncentracja. Żyliśmy w jakiejś euforii przez te wszystkie lata, od Bałtyckiego Łańcucha do odzyskania niepodległości" - powiedziała jedna z uczestniczek koncertu „650 kilometrów wolności”, który odbył się w rocznicę wydarzenia w Wilnie na Placu Katedralnym.

Tymczasem 35 lat później, zmagamy się wciąż z odpryskami niedokończonej historii, co widzimy na Ukrainie, ale także na Białorusi. Ta rocznica działania, które wyrosło z nadziei i odwagi, dziś jest coraz bardziej oddalająca się mglistą historią, nie mająca wiele wspólnego z naszymi dzisiejszymi społeczeństwami i jej wyzwaniami. Tegoroczne obchody, mimo, że nie brakowało ich upamiętnienia w postaci koncertów czy programów medialnych, ukazywały jednak narosłe czasowo różnice w społeczeństwach.

Obchody na najwyższym szczeblu były niecodzienne - prezydenci spotkali się na granicach między swoimi krajami, przy czym prezydent Łotwy musiał sam kursować między granicą z Estonią i następnie z Litwą, po czym dotarł do Wilna. „Wspieraliśmy się nawzajem ciałem i duchem i zbudowaliśmy most między Wilnem, Rygą i Tallinem. Drogę Bałtycką, jakiej nigdy nie było i nie będzie. Po długich cierpieniach, tego pamiętnego lata, pozbyliśmy się strachu, który towarzyszył nam przez dziesięciolecia. Z mocno zaciśniętymi dłońmi odwróciliśmy się od mrocznej przeszłości” - powiedział prezydent Litwy Gitanas Nausėda.

Panta rhei kai ouden menei - mawiał Heraklit. Pozostaniemy na Litwie. Te ponad trzy dekady później twarda polityka jest przejawem wolności, jednak jak jest ona wykorzystywana? Wspominałem kilka tygodni temu, że o stanowisko komisarza europejskiego walczy wnuk Vytautasa, obecny minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis, który w zasadzie zniknął w tym czasie z mediów. Zamilkł na temat tej kandydatury prezydent Litwy, jak wspominaliśmy już kilkukrotnie, szczególnie skonfliktowany z ministrem. Ale do czasu.

Najpierw wypłynęła kwestia medialnego śledztwa na temat zakupu przez żonę ministra, domu z Grecji w lutym 2022 roku – w przededniu wojny Rosji z Ukrainą. Landsbergis stwierdził, że skandal został sztucznie wywołany i dodał, że jego rodzina zaczęła szukać domu za granicą w 2020 roku, a data zakupu willi jest zupełnym przypadkiem. Co więcej, zakup został natychmiast zadeklarowany. Niemniej naklejenie politykowi łatki potencjalnego uciekiniera z kraju posłużyło najpierw prezydentowi do krytyki, ale potem nabrało jeszcze jednego znaczenia.

W efekcie w minionym tygodniu minister wycofał swoją kandydaturę ze względu na jej zablokowanie przez prezydenta. Później minister Landsbergis stwierdził, że była to zemsta prezydenta za m.in. aferę "Upiora w operze" - na początku tego roku Wysoka Komisja Etyki ogłosiła, że prezydent Nausėda złamał prawo, gdy wiosną 2023 r. wybrał się na musicalu w Londynie za pieniądze ambasady. Można sądzić jednak, że powody te są znacznie głębsze, mogą też dotyczyć szeregu innych konfliktów, jak m.in. przepychanki polityczne o mianowanie ambasadorów, w tym w Polsce. Z kolei prezydent Nausėda powiedział, że "nie podobają mu się niektóre cechy osobowości ministra i decyzja o skoncentrowaniu się wyłącznie na polityce zagranicznej", co skrytykowała premier Šimonytė.

Głos zabrał również dziadek ministra, wspomniany wyżej Vytautas Landsbergis. Według niego, prezydent najpierw podjął decyzję o odrzuceniu nominacji, a następnie znalazł argumenty przemawiające za tą decyzją. Zwrócił dodatkowo uwagę na fakt, że poprzednie zarzuty prezydenta wobec pracy ministra były inne, a teraz znów pojawiły się nowe.

Należy jednak też zauważyć drugą stronę medalu. Czy Gabrielius Landsbergis byłby odpowiednio dobrze postrzegany w Brukseli? Mimo deklarowanego medialnie wsparcia przez Manfreda Webera, łatwo przypomnieć jeszcze niedawne wytykanie przez prasę zachodnią, jego ostrej postawy antyrosyjskiej i sceptycyzmu wobec zbyt wolno ogłaszanych sankcji. Wprawdzie są eksperci, którzy mówią, iż prezydent Nausėda "uratował" ministra przed upokorzeniem w Seimasie, to w mojej ocenie cała ta historia jest połączeniem wszystkich tych czynników.

"Wątpliwe jest, aby Partia Konserwatywna próbowała zepchnąć Landsbergisa w cień przed nadchodzącymi wyborami, ponieważ polityk jest w stanie zmobilizować wyborców lojalnych wobec konserwatystów. Jednak niedawna historia willi w Grecji i sposób, w jaki nazwisko Landsbergisa było promowane w dramacie komisarza Unii Europejskiej, może rzucić cień. Chociaż nie są to krytyczne błędy, być może w partii wciąż są ludzie, którzy uważają, że Landsbergis powinien zostać nieco usunięty w cień, a partia musi odbudować swój wizerunek lidera." - powiedział o przyszłości polityka w perspektywie październikowych wyborów, Ainius Lašas, politilog i wykładowca uniwersytecki.

Jeżeli chodzi o główny temat minionego tygodnia, czyli wizytę premiera Indii w Polsce i później na Ukrainie, to zauważę jeden interesujący fakt. Niemal w tym samym czasie, w którym przebywał w Polsce premier Indii, a który następnie pojechał na Ukrainę, tak po tamtej stronie muru,  po wizycie w Moskwie, do Mińska przyjechał premier Chin. Ciekawe zjawisko, a przy tym, dyplomatyczne przypomnienie wszystkim krajom regionu o co w tej grze chodzi.

Na koniec, z mojego punktu widzenia znacznie ważniejsza informacja, niż te wszelkie mniej lub bardziej, gołosłowne wizyty: ponownie ruszył portal Biełsatu. Oby jego pełne uruchomienie zakończyło to bezsensowne zamieszanie wynikłe z naszego własnego piekiełka. I właśnie ten końcowy wniosek niech nam przypomni, jakże daleko oddaliliśmy się poprzez narzucane nam sztuczne podziały, nie tylko od idei wspólnoty społecznej, w tym od siebie samych, ale także w jak wielkim stopniu uległością zastąpiliśmy odwagę wyrażania swoich myśli. To przez ilu aktorów i jak jest wykorzystywane, pozostawiam już Państwu do oceny.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024