Zdjęcie: Wręczenie ultimatum Serbii 1914 fot. serbia.com
21-12-2021 09:50
Kiedy czytałem w minionym tygodniu oświadczenie rosyjskiego MSZ w sprawie "propozycji" gwarancji bezpieczeństwa, a skierowanego do USA i NATO, od razu przypomniały mi w swym ogólnym znaczeniu treść innej noty ultimatum, która 23 lipca 1914 roku została wystosowana przez Austro-Węgry rządowi Serbii.
Nota ta pomimo, że miała być nie tylko zabiegiem z góry założonym na odrzucenie, ale także listkiem figowym dla wykonania istniejącego od dawna planu ataku na Serbię, spełniła swoje zadanie, gdyż Serbia praktycznie przyjęła większość jej warunków. Jak napisał prof. Janusz Pajewski: "Dwa czynniki górowały teraz w Wiedniu: najpierw przekonanie, że tylko przez unicestwienie Serbii, unicestwienie serbskiego Piemontu można powstrzymać ruchy narodowe południowosłowiańskie przeciwko monarchii Habsburgów i jej integralności. Następnie pewność, że w razie rozszerzenia konfliktu i wystąpienia Rosji, Niemcy całą swą potęgą staną u boku Austro-Węgier."
W wyniku przyjęcia zasadniczych warunków noty austro-węgierskiej, Serbia została upokorzona - a to z kolei spowodowało, że w Europie wysnuto z tego powodu błędne chwilowe mniemanie, że w wyniku zwycięstwa dyplomacji habsburskiej, wojna z braku powodu, nie wybuchnie. Wówczas postawa Rosji była podobna jak dziś: Rosja nie mogła opuścić Serbii, gdyż wygrana Wiednia i zajęcie Serbii oznaczało hegemonię Państw Centralnych na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie i godziła w autorytet mocarstwowy Rosji. Jednak to co z mojego punktu widzenia jest najistotniejsze to forma tej noty oraz użyty w niej język - równie buńczuczny i hardy co ponawiane wielokrotnie przez rosyjskich dyplomatów żądania wobec USA i NATO w minionych dniach.
Przenosząc realia tamtych rozgrywek do aktualnej sytuacji, dokonajmy na moment, prostego podstawienia: zamiast Serbii umieśćmy w naszym rozważaniu Ukrainę, a za Niemcy podstawmy Chiny, natomiast rolę Austro-Węgier pełni oczywiście Rosja. Jak widać na pierwszy rzut oka, warunki są podobne, z tym wyjątkiem, że to Rosja, będzie w tym momencie pełniła rolę "harcownika", za plecami mając (lub nie) Chiny. Jak wynika z treści zeszłotygodniowych artykułów także analitycy doszli do podobnych wniosków.
"Oczywiście jesteśmy w drugim, być może decydującym, rozdziale kryzysu ukraińskiego, który zadecyduje o przyszłości tego kraju, a co za tym idzie o układzie sił w Europie. Putin nie kłopocze się już dwuznacznościami, jeśli chodzi o przyszłe relacje z Zachodem. Jest zdeterminowany, aby zmusić Europę do rewizji formuły stref wpływów, przy czym Rosja zyskuje w ten sposób kluczowe głosowanie w sprawie bezpieczeństwa i gospodarki kontynentu.Rosyjska rozbudowa wojskowa wzdłuż granic Ukrainyliczących już około stu siedemdziesięciu pięciu tysięcy żołnierzy, to jednoznaczne przesłanie Putina do Stanów Zjednoczonych i ich europejskich sojuszników, że Moskwa jest zdeterminowana wykorzystać wszystkie dostępne jej środki polityczne, gospodarcze i militarne, aby wyrzeźbić niekwestionowaną strefę wpływów odtworzony wokół wschodniosłowiańskiego rdzenia byłego imperium rosyjskiego.
W tym projekcie Federacja Rosyjska – rozumiana jako ojczyzna Wielkorusów – będzie kontrolować i/lub bezpośrednio włączać Białych Rusinów (Białoruś) i Małorusów (Ukraińców). Dla Putina ta neoimperialna domena będzie niekwestionowaną sferą rosyjskiej dominacji, a reszta Europy stanie się przestrzenią, w której interesy i priorytety Moskwy muszą być zawsze brane pod uwagę. W tym projekcie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy musieliby pogodzić się z tym, że NATO nigdy nie rozszerzy się dalej na wschód." - napisał Andrew Michta dziekan Kolegium Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa w Europejskim Centrum Studiów nad Bezpieczeństwem, na łamach "1945".
Jak napisał dalej, oprócz znaczenia neoimperialnego ważne jest również przyjęcie przez Zachód, rosyjskiej strefy wpływu w Europie Środkowej i Wschodniej, a więc faktycznie powrót do sytuacji z 1989 roku. Utrata niepodległości przez praktycznie już wchłoniętą Białoruś, ale także Ukrainę, oraz najprawdopodobniej także Mołdawię, oznacza także w dalszej perspektywie nieustającą akcję podminowania NATO wobec jej członków flankujących: Polski, Litwy, Łotwy i Estonii.
Co gorsza, według artykułu Bloomberga, największe państwa Unii Europejskiej sprzeciwiają się opiniom, aby szybko nałożyć konkretne sankcje na Rosję w przypadku inwazji na Ukrainę. "Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania chcą teraz skupić się na rozmowach z Moskwą, zanim przedstawią szczegóły bolesnych środków gospodarczych, które uruchomią.". UE uważa, że niektóre potencjalne sankcje, które mogą zostać nałożone na Federację Rosyjską w przypadku inwazji na Ukrainę, takie jak odłączenie Rosji od systemu płatności SWIFT, są niezwykle problematyczne do zrealizowania. Mogłoby to doprowadzić do potencjalnego zakłócenia pracy światowych rynków energii i innego rosyjskiego eksportu. Kolejną obawą jest perspektywa wstrzymania przez prezydenta Rosji Władimira Putina eksportu gazu – Rosja dostarcza około 40% dostaw do Europy – przy rosnących cenach energii.
Także postawa nowego kanclerza Niemiec, choć akurat to nie powinno być niespodzianką, o czym już wspominałem, jest dość dwuznaczna. Otóż Scholz powiedział, że Europa musi być zjednoczona w poszukiwaniu dialogu z Rosją w ramach nowej „Ostpolitik”, jednocześnie powtarzając, że każde naruszenie granic Ukrainy będzie miało wysoką cenę dla Kremla. Jak widzimy są tu dwie przeciwstawne propozycje, jednak ta pierwsza jest istotna. Problem w tym, że Scholz w swoim pierwszym wystąpieniu w Bundestagu. powołał się na politykę Willy'ego Brandta z czasów Zimnej Wojny, co jest zupełnym oderwaniem od otaczającej rzeczywistości. Użycie przez Scholza haseł o "konstruktywnym dialogu" i "europejskiej, a nie niemieckiej Ostpolitik" mogłoby jeszcze kilka lat temu budzić uśmiech politowania, ale obecnie jest tylko uprzejmym i groźnym w skutkach zaproszeniem Rosji do stołu.
"Niektórzy liderzy wydają się czasami naśladować w swoim pojmowaniu czasu to, co jest jedną z cech charakterystycznych dla pacjentów z chorobą Alzheimera: mają oni uwypuklone pojęcie czasu odległego i pełne dziur pojmowanie czasu bliskiego. Prowadzi to, jak już wspomniałem, do zaniku teraźniejszości. To sprawia, że nie potrafią wyciągać wniosków z bliskiej przeszłości, a z dalekiej ograniczają się do ogólnych lekcji, byle tylko ozdobić swoje okolicznościowe przemówienia. Łatwo jest być sentymentalnym w stosunku do przeszłości, gdy nie bierze się na siebie odpowiedzialności w obliczu obecnych tragedii" - napisał w artykule Nicolas Tenzer, prezes CERAP i ekspert geostrategii.
"Nie tylko nie może być mowy o uleganiu Moskwie i pozwalaniu jej na sprzedawanie swoich narracji, ale należy przyjąć bardziej spójne narracje. W jednej ze swoich nielicznych niefortunnych interwencji Sekretarz Generalny NATO pośrednio stwierdził, rozróżniając pomiędzy członkami NATO a nieczłonkami NATO, że organizacja nie może interweniować w obronie Ukrainy na mocy art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Podczas gdy to stwierdzenie było prawnie poprawne i dlatego niepodważalne - w istocie nie ma "obowiązku" obrony Ukrainy przez NATO - było ono nie tylko błędne, ale zdawało się pomijać fundamentalną rzeczywistość. Bezpieczeństwo państw członkowskich NATO nie kończy się na ich granicach, a grożenie sojusznikowi jest bezpośrednim zagrożeniem dla nich samych. Nawiasem mówiąc, nie przeszkodziło to NATO w interwencji w byłej Jugosławii przeciwko reżimowi Miloševicia." - kontynuował Tenzer.
"Ci, którzy znają francuską dyplomację, przypomną sobie słowa ministra spraw zagranicznych Claude'a Cheyssona po ogłoszeniu w Polsce stanu wojennego w grudniu 1981 roku: "Oczywiście, że nie zamierzamy nic robić". Słowa te, które można by określić jako "szczere", ostatecznie ilustrują dużą część polityki Zachodu, zwłaszcza w ostatnich dwóch dekadach.(...) Jak długo trwałby pokój w Europie, gdyby Ukraina upadła? Czy możemy wierzyć, że ponowne znalezienie się Gruzji w moskiewskiej "strefie wpływów" przyczynia się do naszego bezpieczeństwa? Co oznaczałoby pozostawienie Mołdawii na marginesie Unii Europejskiej pod pretekstem zamrożonego konfliktu w Naddniestrzu? I czy Stany Zjednoczone, jeśli zamierzają na dłuższą metę przeciwstawić się zagrożeniom chińskim, mogą poważnie obejść się bez Europy, której grozi jeśli nie demontaż i zniszczenie przez ataki Moskwy, to przynajmniej znaczne osłabienie i pozbawienie jakiejkolwiek siły działania militarnego i politycznego?". Dalsza trafna konkluzja tego artykułu podkreśla, że poświęcenie Ukrainy w imie dobrych relacji z Moskwą tylko wzmocni Rosję do dalszych agresywnych działań, a także do zaostrzenia kursu wobec własnego społeczeństwa.
Wspomnijmy teraz o tym zapleczu, na które liczy Rosja, a więc Chinach, gdyż w tym temacie pojawia nam się kolejna komplikacja, dotycząca już naszego podwórka. Oto niepokojąco zaostrza się konflikt chińsko-litewski, który zaczyna już angażować także dyplomacje krajów naszego regionu. I tak Estonia zareagowała oświadczeniem, iż podjęte przez Chiny "kroki przymusu" wobec litewskich dyplomatów są "nie do przyjęcia". A chodzi tutaj o fakt, iż litewska misja dyplomatyczna w pośpiechu opuściła Pekin w środę w obawie o swoje bezpieczeństwo, po tym jak chińskie MSZ zażądało od dyplomatów oddania dowodów identyfikacyjnych, co było oczywistym działaniem mającym na celu zmiany statusu litewskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego. Mogłoby to pozbawić ich immunitetu dyplomatycznego.
Także lista litewskich firm, które nie odbierają towarów zamówionych w Chinach lub nie są w stanie wysłać swoich przesyłek na ten rynek wydłuża się z dnia na dzień. Litwa liczy na zaangażowanie Komisji Europejskiej, które pomoże opanować sytuację, ale niepokojącym trendem jest obecnie rosnąca presja ze strony Chin za pośrednictwem ich europejskich partnerów.
"W tym momencie trudno jest dostrzec, co UE może zrobić, aby odpowiedzieć Chinom" - powiedział Jonathan Hackenbroich z Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych. "Jest to przykład, który pokazuje lukę w zestawie narzędzi UE i potrzebę wprowadzenia nadchodzącego instrumentu przeciwko przymusowi". Z kolei wysoki rangą litewski urzędnik przyznał, że UE brakuje opcji, poza sparaliżowaną WTO i miękką dyplomacją. "Na dłuższą metę UE musi znaleźć trwałe rozwiązanie, aby przywrócić przepływy handlowe i dać do zrozumienia krajom trzecim, które nie respektują międzynarodowego systemu handlu opartego na zasadach, że w przypadku zastosowania przymusu ekonomicznego wobec jednego z państw członkowskich, nastąpi stanowcza reakcja na poziomie UE" - powiedział urzędnik.
Tutaj doszliśmy do naszego podwórka. Na tę chwilę jako Polska rozwijamy pragmatyczne stosunki z Chinami oparte na praktycznej obsłudze linii Nowego Jedwabnego Szlaku. Jednak jak pokazują to ostatnie przykłady kilku państw, w tym Turcji, pułapka hasła "polityki wielowektorowej" kończy się tam, gdzie zaczyna się epoka ścierania interesów mocarstw. To jeden koniec tego kija, natomiast drugi koniec dotyczy już naszych stosunków z sojuszniczą Litwą, bo także zapewne niedługo także w Wilnie zaczną zadawać nam pytania w tej kwestii. Natomiast chcę zwrócić uwagę na tę sprawę przed kłopotem, mając przed oczami pewien znamienny i dla mnie kolejny bardzo dobry prognostyk rozwijania się pewnej idei, która, jak zapewne Państwo zauważyli, że przebija wciąż przez moje cotygodniowe artykuły, a także jest myślą przewodnią naszego portalu.
Bo oto wczoraj, w poniedziałek 20 grudnia doszło do dwóch, wprawdzie osobnych, to jednak bardzo symbolicznych spotkań. I tak oto w Kijowie prezydenci Polski, Litwy i Ukrainy spotkali się w ramach Trójkąta Lubelskiego, natomiast w litewskim Kownie, spotkali się ministrowie obrony Litwy, Łotwy i Estonii - wszyscy z jednym przekazem: braku zgody na dalsze żądania i działania destabilizacyjne Rosji w tej części Europy. Tylko takie inicjatywy i coraz ściślejsza współpraca naszych państw, może być jednym z kilku silnych czynników stabilizujących na tym trudnym kierunku geopolitycznym.