Zdjęcie: Pixabay
05-09-2025 11:47
Po Estonii, w jednej z największych ferm trzody chlewnej na Łotwie wykryto ognisko afrykańskiego pomoru świń (ASF), co zmusiło do rozpoczęcia likwidacji ponad 23 tysięcy zwierząt. To największy przypadek w ostatnich latach i ogromny cios zarówno dla producentów, jak i dla całej gospodarki. Choroba, która po raz pierwszy pojawiła się w regionie ponad dekadę temu u dzików, wciąż nie została opanowana, a brak skutecznych leków i szczepionki sprawia, że ryzyko dla ferm pozostaje stałe.
Straty, jak podkreślają hodowcy, nie ograniczają się jedynie do utraty zwierząt. Przedsiębiorcy nadal muszą regulować zobowiązania kredytowe, płacić podatki i wynagrodzenia, choć ich produkcja praktycznie przestaje istnieć. „Nie ma mowy o żadnych zyskach, są tylko materialne i moralne straty” – mówi szefowa stowarzyszenia producentów trzody chlewnej. Sytuacja uderza również w zakłady przetwórcze, które zostają odcięte od dotychczasowych dostaw i mogą zostać objęte ograniczeniami sanitarnymi.
Według ekspertów wpływ na ceny mięsa będzie jednak ograniczony, ponieważ rynek łotewski jest powiązany z europejską giełdą, a w razie braków łatwo można zwiększyć import. Już dziś Łotwa zaspokaja jedynie połowę własnego zapotrzebowania na wieprzowinę, a część produkcji i tak trafia na eksport. W praktyce oznacza to, że konsumenci nie powinni odczuć większych podwyżek, choć zwiększy się udział zagranicznego mięsa na rynku.
Produkcja wieprzowiny w kraju systematycznie maleje – w ubiegłym roku wyniosła o cztery tysiące ton mniej niż rok wcześniej i stanowiła zaledwie połowę krajowego zapotrzebowania, podczas gdy dekadę temu pokrywała 65 procent. Zamknięcie dużej fermy dodatkowo pogłębia ten trend, choć właściciele zapowiadają wznowienie działalności po okresie dezynfekcji i kwarantanny. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że wirus zaatakował chlewnię z tucznikami, a nie stado loch, co pozwala na szybsze odtworzenie produkcji.